Będzie długo. Skarżę się. ;-)
Ech... Postawiłem warunek: nie jedziemy daleko oglądać simsonów, szukamy w okolicach - tak jakoś do 100 km od nas. Ma to być egzemplarz S-51 z ostatnich lat produkcji 1987-1990, skrzynia "czwórka", koniecznie instalacja 12V, najlepiej zapłon elektroniczny (bez platynek, dość się ich w życiu naregulowałem w simsonie i wartburgu ;-) ). Najchętniej enduro prawdziwe, bardzo fajnie, gdyby z obrotkiem. W naprawdę dobrym stanie wizualnym i mechanicznym (wolę kupić drożej dobrze i ładnie, niż taniej i wymieniać części).
Dwa tygodnie temu dzieciak znalazł ogłoszenie: jest enduro, jakieś 17 km od nas: KLIK . Zdjęcia - z daleka, sprzęt ładny. Dzwonię - starszy facet, wszystko OK, instalacja 12V, zapłon elektroniczny, 1990 r., wszystko działa. Jedziemy. Na miejscu widzę, że motorek "dojechany" na maxa, praktycznie wszystko do wymiany, bak pogięty (wycięte ograniczniki przy kierownicy). Facet twierdzi, że się nie zna, więc nic nie grzebał przez X lat (oprócz szlifu silnika - ale to dał do roboty). I chyba nie kłamał, bo ZERO wymian eksploatacyjnych. Przejechałem się - szczęk hamulcowych już od dawna chyba nie ma, dziwne zgrzyty przy zmianach biegu, łożyska w kolumnie kierowniczej już dawno się zdematerializowały. Gościu chce 2700 zł, nie ma mowy o negocjacjach; pożyczyłem więc wiele szczęścia przy sprzedaży.
Dziś znalazłem enduraka niedaleko Miecha, w Natalinie. Wczoraj dane ogłoszenie KLIK . Dzwonię - młody chłopaczek opowiada, że świetny stan, "oryginalny DDR", 1990 r., 12V, electronic, zrobiony niedawno remont silnika. Proszę, żeby nie odpalał, bo chcę zobaczyć, jak pali na zimno. Zgadza się - obiecuje, że nie rusza sprzętu, więc mówię, że za godzinę będę. Pytam o adres, on jeszcze mówi, żebym zadzwonił, to wyjdzie na drogę.
Wsiadamy w ticachoo i rura. 72 km i jesteśmy. Znalazłem adres, minąłem z rozpędu dom - zatrzymuję się na podjeździe naprzeciwko. Dzwonię. Chłopaczek odbiera i mówi, że "ojciec go gdzieś wysłał, nie ma go w domu, miał zadzwonić, może później bym przyjechał" - a ja widzę go, jak wychodzi z domu z telefonem przy uchu i idzie do drugiego budynku na podwórku... Mówię mu, że sorry, ale się umawialiśmy, ja tu JUŻ jestem i go widzę, więc o co kaman... Jeśli go ojciec gdzieś wysyła, to może szybko zerknę na motorek i chłopaczek będzie mógł za 10 minut spełnić wolę przodka... Więc po ptokach, zaprasza - wraca i otwiera bramę. Zawracam na ulicy, ale przezornie nie wjeżdżam, bo coś mi tu nie halo. Parkuję przy ulicy, nosem na Dęblin :-) . Idziemy. Pytam chłopaczka (taki ładny, blondynek, jak z obrazka :-) ), że przecież się umawialiśmy, a tu jakaś ściema - czyżby coś się zmieniło? A on mi na to, że jest problem, bo simson nie ma iskry. :-) Pytam - jak to nie ma? Stan miał być "bardzo dobry", poza tym umawialiśmy się, że nie będzie odpalał do mojego przyjazdu - to skąd nagle wiadomość, że iskry nie ma? A on mi na to, że chciał jednak odpalić, jeszcze wczoraj jeździł... i dupa. Miałem na końcu języka, że to za karę, bo obiecywał mi nie ruszać simsona do mojego przyjazdu... ale się powstrzymałem. Domyślam się, że chciał przytrzymać mnie z dala do powrotu ojca, żeby ten naprawił sprzęt. No, ale się nie udało...
W garażu oglądam... bak pogięty z każdej strony, nawet na górze; porysowany, boczki też (a niedawno miały być malowane). Włączam zapłon, światła, migacze - zero. Proszę o żarówkę i kawałek kabla - żarówka jest, kabla nie mógł znaleźć - kluczem dziesiątką i żarówką sprawdzam akumulator - prąd jest. Dwa bezpieczniki niżej niczym nie osłonięte - poruszałem nimi, poruszałem kablami (już widzę, że instalacja stara, w zasadzie cała do wymiany, bo kable się przy wsuwkach urywają). Światła, sygnał, migacze się pojawiły. Ściągamy fajkę, bierzemy inną świecę - iskry brak. Chłopaczek oferuje zdjęcie baku, żeby się do cewki dostać... ale ja sobie myślę, że nie będę mu diagnozował czy naprawiał, więc rezygnuję.
Oglądam jeszcze sprzęt. Na fotkach silnik lśni wyszkiełkowany - guzik prawda, chłopaczek chyba sam go polerował papierem ściernym (widać, że przy zakamarkach już mu się nie chciało). Zdejmuję prawy boczek - chyba po jakimś dzwonie rozciągnęła się puszka komory filtra, otwór na śrubę w boczku już nie pasował, więc go ktoś powiększył chamsko nożycami do blachy...
Pamiętam tekst z ogłoszenia: "Sprzedaję, ponieważ potrzebuję pieniędzy na auto". Chłopaczek ma na oko góra 15 lat i nikłe pojęcie o motoryzacji. Z przekory pytam, skąd ta cena 4.200, a do ideału daleko? On mi na to, że bardzo dużo wydał na ten sprzęt i teraz chce odzyskać kasę... Mówię mu, że 2 lata temu za tyle kupiłem kompletnie wyremontowaną emzetę, PORZĄDNIE wyremontowaną, wypiaskowaną i wylakierowaną, każdy detal... a tu nie ma czego nawet porównywać. Żeby zapomniał o odzyskaniu całej włożonej kasy, bo tak się nie da. Pytam też, dlaczego kłamał, że nie ma go nagle w domu, choć widzę go na podwórku? Słyszę: "No wie pan, jak to jest...". Odpowiadam, że nie wiem. Na koniec mówię, co myślę - niech zapomni o tym, że będzie traktowany przez innych jak należy, jeśli sam nie traktuje ludzi poważnie. Że nie zajedzie daleko z takim podejściem - a mógłby zupełnie inaczej sprawę załatwić, szczerze i zgodnie z prawdą, nie zniechęcając potencjalnego kupca od razu na wstępie. Takim "januszom biznesu" się po prostu dziękuje. Żegnam. I w drogę.
Zatrzymuję się nieco dalej i dzwonię - mam jeszcze dwa namiary w okolicach Lublina.
KLIK - facio zdziwiony, że ogłoszenie gdzieś wisi, bo simson już dawno sprzedany. To co, k...a, ja mu mam to ogłoszenie zdjąć, czy jak?
Jeszcze jedno: KLIK - eee, nieee, jednak nie bęęędzie sprzedawał... Rozmyślił się... A ogłoszenie? Gościu "nie wie, jak się usuwa ogłoszenia".
No, załamka... Ludzie są jednak jacyś dziwni.
Wracamy do domu.
Tico rusza, na skrzyżowaniu paręset metrów dalej gaśnie i nie odpala. Rzucam okiem na kontrolki - nie pulsują, znaczy pompa paliwa znów się zawiesiła i nie działa. W takich przypadkach przełączałem na LPG i odpalałem... a teraz mikser zdjęty, wąż zaślepiony (pisałem o tym na kąciku DU).
Odpycham się nieco od skrzyżowania. Kluczem od garażu stukam w pompkę - nie chce ruszyć. Ale wiem, że przezornie wczoraj włożyłem do schowka mikser i inne zdemontowane szpeje od instalki LPG; teraz wyciągam je, biorę klucze i po paru minutach instalacja znów gotowa. Próbuję sobie przypomnieć, ile jest gazu w zbiorniku... A ponieważ mam coś cięższego w łapie - kombinerki - stukam jeszcze nimi w pompę. Pomogło, pompka benzynowa ruszyła. :-) I tak na benzynie wróciłem do domu. Chyba wrzucę pod fotel niewielki młoteczek w roli inicjatora zawieszonej pompki... albo w końcu uruchomię pompkę od Damasa i ją zamontuję. :-)