W sobotę postawiłem paskuda pod blokiem (bo garaż mam chwilowo zajęty czym innym), +3 na termometrze, chlapa masakryczna, zrobiła się kałuża. W niedzielę mam zamiar jechać do Wrocka, a tu niespodzianka - kałuża pod oponkami ładnie się zestaliła, a oponki zanurzone na głębokość 4-5 cm. Na termometrze -19...
Pierwsze wrażenia za kierownicą - przy cieple nie udało mi się wychłodzić wnętrza i skutki było widać - ładnie oszroniona szyba z przodu - absolutnie nic nie widać. Próba odpalenia: "chłeeechłeeechłeeeechłeeeeeeeewrum" <img src="/images/graemlins/wink.gif" alt="" /> - po dwóch sekundach silnik był na chodzie (plus dla Suzuki <img src="/images/graemlins/wink.gif" alt="" /> ).Potem słychać ciurkanie z prawej strony (podejrzewam pompę w obwodzie hamulców, bo słychać na początku, ale dopiero po wdepnięciu pedału hamulca)... Później wystarczyło rozbujać Lianisko w tył i przód, a okowy lodu same puściły.
We Wrocku podjechałem sobie do garażu w Galerii Dominikańskiej i kolejny zonk - szyby ani drgną - musiałem otwierać drzwi, po bilecik parkingowy (tak im zostało do dzisiaj - z ich otwarciem będę musiał poczekać aż mróz puści).
Kolejny zonk później - tylne lewe drzwi "zabetonowane" na amen - moja wina, jedyna uszczelka o której zapomniałem przy smarowaniu - zamek centralny działa, ale drzwi się przykleiły do uszczelki...
W poniedziałek i wtorek auto odpaliło "od strzału", więc jest dobrze - można jeździć i czekać na cieplejsze czasy...
Niech mi ktoś jeszcze wspomni o efekcie cieplarnianym... <img src="/images/graemlins/zakrecony.gif" alt="" />