Mam spory dylemat, sprawa dotyczy brata...
Pożyczyłem mu swój skuter na przejażdżkę do dziewczyny. Wczoraj po dojechaniu do domu sygnalizował mi, że przednia tarcza była gorąca przy zapinaniu na niej blokady (przejechał dystans ok. 3km, twierdził że prawie nie hamował, tym bardziej przodem). Fakt - tarcza jest minimalnie krzywa, ma niewielkie bicia podczas hamowania, ale zawsze nawet testowo hamując tylko przodem wszystko działało pewnie i bez zarzutu.
Dziś miał jechać najpierw na chwilę do mnie a później do kobitki.
Przyjechał, ale ze skręconą nogą i rozwalonym kolanem... Wieczorem się okazało, że ma złamaną nogę w kostce i gips oraz coś tam naderwane w ramieniu...
Twierdzi, że skuter nagle, po przejechaniu ok. 8km podczas jazdy "stanął dęba" przednim kołem, tak jakby ktoś wcisnął maksymalnie hamulec tylko przedni. Tyle, że po tym jechał do mnie jeszcze dalej 2km i po 10 minutach jak poszedłem sprawdzić co się stało to tarcza była zimna...
Coś mi ta sprawa "śmierdzi", czy samoistnie może się włączyć hamulec z przodu? Ja mam tarczowy, więc uruchamiany płynem hamulcowym, a tam musi być wytworzone ciśnienie, aby popchnęło tłoczki, tym bardziej tak duże, że zablokowało koło.
Jakie jest Wasze zdanie, to ściema, czy rzeczywiście może wystąpić taki problem?
Przedwczoraj przejechałem całą Warszawę wzdłuż i wszerz i nic takiego nie miało miejsca, nawet najmniejszego szarpnięcia czy przyhamowania... Po tym szlifie brat jeszcze przejechał ok. 30km (i nie stwierdził więcej żadnych nieprawidłowości w działaniu skutera) po czym dopiero w szpitalu wieczorem dowiedział się, że jest połamany...
Dziś również przejechałem 12km tym skuterem spod szpitala gdzie brata zagipsowywali i nic się nie działo, przednia tarcza lekko ciepła, ale to normalne, bo hamowałem z wyczuciem zarówno z przodu jak i z tyłu.