Kiedyś uważałem, że
nie stać mnie na nowe i kupowałem używki. Niestety, przekonałem się, że nie stać
mnie na używki i od tej pory będę kupował wyłącznie nowe (ostatnie auto tak właśnie
kupiłem). Kupując używane kupujesz minę z opóźnionym zapłonem i w ciągu kliku lat
sporo dokładasz w eksploatacje, kupując nowe płacisz więcej na początku, ale
kupujesz spokój bezawaryjnej jazdy. W używane kasę pakujesz non stop, a po stłuczce
ubezpieczyciel wypłaca grosze jak za starego gruchota.
U mnie sytuacja wyglądała podobnie. Tata po kilku/kilkunastu starych samochodach doszedł do wniosku: dość, kupuję nowe. I niestety - to był najgorszy wybór w jego życiu. W tym samochodzie, fabrycznie nowym przez 6 lat użytkowania psuło się wszystko, co zepsuć się mogło oczywiście pomijając rzeczy eksploatacyjne. A wyłożył na samochód 22tyś zł w 1999 roku (auto lepiej wyposażone od serii, z tym, że z poprzedniego roku produkcji).
Teść kupił fabrycznie nowe Polo Classic. W 2000 roku kosztowało 54tyś zł. Po 8 latach używania samochodu sporadycznie (przebieg ok. 54tyś km. padł w tym samochodzie silnik, stwierdzona wada fabryczna). Do tego notorycznie źle (nie równo) działające hamulce, awaria braku możliwości otworzenia drzwi pasażera od nowości itp. Ciągle dzieje się "coś", oczywiście w okresie gwarancyjnym wszystkie awarie były stwierdzone, że winny użytkownik.
Natomiast mam przypadek również mojego dziadka - kupił w 2000 roku Suzuki Swift 1.0L (niestety nie pamiętam za jaką kwotę). Przebieg w chwili obecnej to 75gyś km, garażowany "pod chmurką" ale za to nie dzieje się z tym samochodem nic złego. Jeździ, hamuje, skręca, wszystko idealnie. Oprócz lakieru, który wypłowiał na słońcu, ale to drobnostka.
Podaję przykłady "z życia wzięte" od najbliższych a nie "kolega kolegi powiedział..."
Ja też kupując w zeszłym roku samochód rodzinny miałem do wyboru: 6 letnią Octavię lub fabrycznie nową Pandę. Zgadnijcie co wybrałem i dlaczego...