Zlot DĘBLIN 2008
-
Ogólnopolski zlot Daewoo Tico DĘBLIN 2008 - relacja
Powiem jedno - jestem pod olbrzymim wrażeniem ZLOTU <img src="/images/graemlins/uklon.gif" alt="" /> <img src="/images/graemlins/winner.gif" alt="" />
Wreszcie znalazłem czas, aby całość dokładnie i spokojnie przeczytać i aż dziw, że tyle przeróżnych atrakcji udało się zorganizować i przeprowadzić - naprawdę wielki ukłon w kierunku Leo (organizatora) i samych uczestników <img src="/images/graemlins/526.gif" alt="" /> <img src="/images/graemlins/20.gif" alt="" />
Ja akurat z dwóch podstawowych powodów nie mogłem być: 1. odległość, 2. praca 02.05.Przypomniał mi się Zlot w Srebrnej Górze z 2005 roku, gdzie Darko wspólnie z Larsem również zafundowali wiele atrakcji i chyba nie było ani jednego niezadowolonego zlotowicza.
Tutaj atrakcji było naprawdę dużo i aż nie zdawałem sobie sprawy, że uda się zrealizować cały plan zlotu.Cóż mogę powiedzieć - ciężko będzie zorganizować równie atrakcyjny następny zlot.
Najważniejsze, że nic nie było tu zostawione samo sobie na zasadzie jakoś to będzie. Z doświadczenia wiem, że brak organizacji powoduje chaos, ludzie zaczynają robić co chcą i czasami zaczyna robić się niebezpiecznie.Jak widać, Tico tak naprawdę było pretekstem do wspólnego spotkania się i zobaczenia naprawdę ciekawych rzeczy i miejsc u nas w kraju.
Cały czas jestem pod olbrzymim wrażeniem i jedynie co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu opisu - SUPER ZLOT <img src="/images/graemlins/winner.gif" alt="" />
Wierzę, że w przyszłości będzie zorganizowany tak samo profesjonalnie następny zlot, na którym dopisze większa ilość uczestników <img src="/images/graemlins/waytogo.gif" alt="" />
-
Ogólnopolski zlot Daewoo Tico DĘBLIN 2008 - relacja
1 maja 2008 r. - dzień pierwszy
Zlatywanie się uczestników odbyło się sprawnie. Prawie wszyscy pojawili się z dużym zapasem przed "godziną zero". Mimo, że większości z nas ranek upłynął w trasie i nie wyspaliśmy się tak, jak to w świąteczny dzień przystoi, dominowały pogodne i tryskające entuzjazmem miny. I tak pojawili się:
- Leo, nasz organizator,
- Pszemeg z synem Krzyśkiem,
- Paradox z Juniorem,
- Małgosia i Tomash,
- Dorotka i Voytass,
- Ewa, Ania, Hrynio i Kapsel,
- Asia i Goliath,
- Patrycja i Leszczugd.
Łącznie: 6 Tikusiów, 1 Cheerokee (Voytass'a) i 1 Mondeo (Goliatha).
Przywitaliśmy się, wnieśliśmy "graty", dokonaliśmy niezbędnych formalności, dostaliśmy od Leo materiały (naklejki zlotowe, program imprezy z rozbiciem na dni i godziny oraz 10-stronicowy opis miejsc, w których będziemy - dla tych, co lubią poczytać ). Oznakowaliśmy nasze pojazdy.
O zaplanowanej godzinie wyruszyliśmy do Czarnolasu. Pogoda była wyśmienita. Zwiedziliśmy muzeum Jana Kochanowskiego oraz przyległy park. Niestety, po ulubionej przez poetę lipie zostało już tylko wspomnienie i postawiony w jej miejscu obelisk. Za to całe muzeum, pięknie odnowione, zwiedza się z przyjemnością.
-
Następnie udaliśmy się do Dęblina. Zwiedziliśmy XIX-wieczną Twierdzę, znajdującą się na terenie wojskowym. Naszym przewodnikiem był emerytowany major, przyjaciel Leo'a, który zapoznał nas z historią obiektu, jego funkcją oraz detalami architektonicznymi. Zwiedziliśmy także niewielkie muzeum zawierające przedmioty odkopane na terenie twierdzy i w okolicznych miejscach walk. To była taka... lekcja historii "na żywo".
-
Z Twierdzy, razem z naszym przewodnikiem, pojechaliśmy do Fortu Mierźwiączka. Obiekt jest w rękach prywatnych, jego stan jest średni. Udało nam się jednak wejść do kilku pomieszczeń.
-
Późne popołudnie spędziliśmy w Woli Okrzejskiej, gdzie mieści się Muzeum Henryka Sienkiewicza. Niesamowity klimat stworzony przez zgromadzone eksponaty i opowieści pani przewodnik (żony kustosza) obudził duszę artysty w Hryniu, który dał w tym miejscu spontaniczny koncert na oryginalnym, 170-letnim, sienkiewiczowskim fortepianie, przy czym powalił nas na kolana niesamowitą interpretacją utworu "Wlazł kotek na płotek" . Podziwiać tu należy cierpliwość kustosza i jego żony, którzy nie pogonili nas z muzeum...
Oczywiście żartom kolegów nie było końca . Niestety, właśnie nastąpił koniec ładnej pogody - zaczął siąpić deszcz, który towarzyszył nam aż do ostatniego dnia zlotu.Wróciliśmy z Woli Okrzejskiej do schroniska, w którym nocowaliśmy. Wieczorem - obiadokolacja, chwila odpoczynku, a po zmroku grill pod wierzbą płaczącą (tak narodziła nam się nowa, świecka tradycja - tradycyjny grill w tradycyjnym deszczu ). Później piwko i dyskusje na korytarzowych kanapach w budynku schroniska.
-
2 maja 2008 r. - dzień drugi
Poranna zbiórka przy samochodach nie obyła się bez niespodzianek. Okazało się, że impreza u naszych sąsiadów w schronisku (grupa starszych ludzi z Konina) przekroczyła nieco granice rozsądku. Ktoś zrzucił z balkonu (raczej przypadkowo) donicę z kwiatami i parę niedopalonych papierosów na samochody. Na szczęście obyło się bez uszkodzeń. Po próbie ustalenia winnych i obmyciu Hryniowego tico ruszyliśmy do Dęblina.
W Dęblinie weszliśmy na teren "Szkoły Orląt". W biurze przepustek czekali już zwerbowani przez Leo: Jarek (uczeń OLL, kandydat na pilota) oraz pewien młody, przystojny porucznik (już pilot z pewnym stażem). Odpowiadali na wszystkie nasze pytania związane z OLL i WSOSP oraz z lotnictwem. W ich towarzystwie zwiedziliśmy Salę Tradycji WSOSP, modelarnię i izbę pamięci Liceum Lotniczego, "wystawkę" samolotów i śmigłowców oraz jeden z hangarów, po czym obeszliśmy teren jednostki. Niestety, pogoda nie pozwoliła nam na odbycie przelotów nad Dęblinem. Smutni z tego powodu opuściliśmy teren Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, mając nadzieję na poprawę pogody i loty w dniu jutrzejszym.
Pozostała w nas jednak duma z polskiego lotnictwa - wizyta w "Szkole Orląt" umożliwiła "dotknięcie" lotniczej i wojskowej tradycji. Spore wrażenie zrobił na nas także pięknie utrzymany garnizon.Kolejnym odwiedzonym przez nas miejscem była Kozłówka. Spotkaliśmy Ziele - klubowicza ze "starej gwardii"; dojechał tu z Lublina, aby się z nami zobaczyć. Całą grupą (oprócz Leo, który bywał tu nieraz) zwiedziliśmy Pałac Zamoyskich. Udało nam się przetestować cierpliwość naszej pani przewodnik, wielokrotnie włączając liczne alarmy strzegące zgromadzonych w pałacu eksponatów. Pani zdała test cierpliwości wyśmienicie, lecz system alarmowy zdawał się być na skraju wyczerpania. Po zwiedzeniu pałacu udaliśmy się do kaplicy, a następnie - już w mniejszych grupach - do parku oraz niewielkiej powozowni i galerii sztuki socrealizmu. Na koniec Krzyśkowi udało się zdenerwować chodzącego przed pałacem pawia, który zaprezentował się w pełnej krasie.
-
Po powrocie do schroniska, obiadokolacji i zakupach udaliśmy się do obserwatorium astronomicznego Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii w Puławach. Niestety, pogoda popsuła nam szyki i uniemożliwiła obserwację nieba przez teleskop. Wysłuchaliśmy za to opowieści sympatycznego gospodarza obserwatorium o jego podróżach związanych z astronomią, o obiektach i zjawiskach w kosmosie oraz o wykorzystywaniu przeróżnych materiałów do budowy kopuły obserwatorium. Pan opowiedział także, z czego miłośnicy astronomii potrafią zbudować dobry teleskop (okazuje się, że nawet silniczek od programatora pralki, napęd wycieraczek samochodowych, a także różne inne części samochodowe znajdą tu swoje zastosowanie). Obejrzeliśmy wystawę zdjęć znajdującą się w budynku. Mieliśmy także okazję ujrzenia z tarasu obserwatorium panoramy miasta o zmroku.
Dzień zakończył się rozmowami przy piwku oraz powiększeniem grona Klubowiczów.
-
3 maja 2008 r. - dzień trzeci
Planowany dnia poprzedniego poranny wyjazd do Kazimierza Dolnego nad Wisłą został opóźniony ze względu na obfity deszcz. Ranek upłynął na sączeniu kawy, napojów energetycznych oraz szkoleniu z gaźnika. Szkolenie przeprowadził Pszemeg w oparciu o przywiezione przez siebie "eksponaty", które zostały rozebrane w celu dogłębnej analizy. Lekcję dopełniły cenne uwagi Paradox'a związane z jego doświadczeniami.
Okazuje się, że nasze gaźniki to naprawdę zmyślne urządzenia i potwierdza się reguła mówiąca o tym, że bez uzasadnionej potrzeby lepiej łapek tu nie wpychać.Po szkoleniu, mimo niesprzyjającej aury, postanowiliśmy zrealizować plan przewidziany na ten dzień. Dołączyli do nas Staszek (kolega Tomasha, przebywający akurat w tych okolicach - został z nami do końca zlotu) oraz Adamuspolakus. Wybraliśmy się do Kazimierza Dolnego. Po przejechaniu kolumną przez miasto i przeprawie błotnej (po części zmotoryzowanej, po części pieszej) dotarliśmy na wzniesienie, z którego rozciągał się widok na dolinę Wisły, Męćmierz i Janowiec. Nie obyło się bez ubłocenia garderoby i bolidów oraz solidnego zmoknięcia. Następnie zjechaliśmy na parking bliżej centrum miasta. Tu dołączył do nas Raf.
Wobec deszczowej aury, w Kazimierzu podzieliliśmy się na mniejsze grupy o różnie sprecyzowanych celach, z których skrajne to: dach nad głową i jadło albo zwiedzanie. Silna grupa pod wezwaniem Leo zobaczyła Mały i Duży Rynek, wdrapała się na wzgórze zamkowe, dotarła do przystani rzecznej i weszła do wąwozu Korzeniowy Dół (gdzie Leo znalazł kluczyki od forda... a zaraz później znaleźliśmy forda, do którego te kluczyki pasowały ). -
Po zbiórce, która miała miejsce o ustalonej godzinie, udaliśmy się do Janowca, przemierzając Wisłę promem. Na szczęście przestało padać, więc tamtejszy zamek oraz park mogliśmy zwiedzić bez parasoli.
Leo przez cały dzień telefonował do znajomego pilota z aeroklubu, żywiąc w nas nadzieję na poprawę pogody (kazał nam zaufać przeznaczeniu ). Niestety, aura nie była dla nas łaskawa - wszystkie loty były zawieszone ze względu na złe warunki atmosferyczne... Tak więc trzeci dzień zlotu zakończył się tradycyjnym grillem w tradycyjnym deszczu i rozmowami o: życiu, zlotach, samochodach, schlastaniu gumala i zmaciczeniu maski...
-
4 maja 2008 r. - dzień czwarty
Z samego rana autor tego tekstu (Leszczugd) i Patrycja pożegnali się ze zlotowiczami, aby wyruszyć w drogę powrotną - wszak droga do domu liczy grubo ponad 500 km... Ostatni dzień zlotu znamy więc z relacji Leo.
O godz. 9 uczestnicy naszej imprezy udali się... na drugi koniec parkingu pod naszym schroniskiem, gdzie mieści się regionalne Muzeum Oświatowe (co prawda zamierzaliśmy tam podjechać, czyli przesunąć auta o parę metrów, ale w końcu postanowiliśmy zażyć nieco ruchu ). Opiekunka muzeum z pasją opowiadała o rozwoju szkolnictwa w Puławach i okolicy oraz o zasługach Czartoryskich dla miejscowej oświaty.Po wyjściu z muzeum mieliśmy zamiar udać się na spacer do parku, aż tu nagle dzwoni telefon Leo... znajomy pilot stwierdza, że pogoda zrobiła się "lotna" i pyta, kiedy możemy przyjechać! Szybka decyzja: pakujemy się w ciągu kilku minut i szybko jedziemy do Dęblina. Jeszcze tylko przejście piechotą kilkaset metrów do wojskowego lotniska, i... jest! Lśniący biało-niebieski Jak-12 już czeka na nas pod hangarem. Pierwsze trzy osoby zajmują miejsce w samolocie, pilot odpala silnik i kołuje na start... Niesamowita przygoda - wielu z nas po raz pierwszy odbyło lot małym samolotem, w którym czuje się wszystko - nierówne lotnisko podczas kołowania, każdy zakręt, każdy manewr... To nie to samo, co lot dużym "pasażerem".
Odczucia były różne; Hrynio (największy "drifciarz" - wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi ) oświadczył, że więcej nie da się wsadzić do samolotu - czuje się pewniej za kierownicą Tico . Wszystkim jednak bardzo podobała się ta przygoda - szczególnie "górki" wykonywane przez uśmiechniętego pilota . Okazuje się, że piszczeć potrafią nie tylko panie...
Jak się potem przekonaliśmy, udało nam się polatać dosłownie w ostatniej chwili; pół godziny po opuszczeniu przez nas lotniska zaczął znów siąpić deszcz...Ale zdążyliśmy się jeszcze pożegnać i wykonać kilka pamiątkowych zdjęć. Koniec zlotu...
Ciekawe, gdzie następny?Tekst: Leszczugd; 4.dzień-Leo
Zdjęcia: Leszczugd, Tomash, VoytassPS. Na koniec trochę statystyki:
- w trakcie zlotu przejechaliśmy ok. 350 km (nie licząc drogi z i do domu);
- koszt pobytu i wszystkich atrakcji dla ucznia/studenta: ok. 145 zł, dla osoby dorosłej: ok. 170 zł; koszt nie obejmuje śniadań, piwka i kiełbaski na grilla;
- wrażenia ze wspólnego spotkania - bezcenne. Oby więcej takich...