Zlot DĘBLIN 2008
-
Widzę, że zlot był interesujący (-:
Mam kilka pytań.
ze schroniskiem
Chodzi o owo schronisko. O ile wiem, schroniska mają to do siebie, że należy je opuścić w ciągu dnia, co osobiście uważam za dyskomfort. Czy tak było? Sugerowałbym w przyszłości kilka prywatnych kwater blisko siebie, np w górach.
18.00 - obiadokolacja, następnie <img src="/images/graemlins/piwo.gif" alt="" />
8.00 - wyjazd do DęblinaCienko widzę w takiej sytuacji moją skromną osobę. Za jednym razem spożywam tyle piwa ile Tico benzyny na setkę, po czym jadę na oparach do około 18-tej godziny dnia następnego. Można byłoby zrobić "dzień bez poranka na drodze publicznej"?
Kiedy kolejny zlot?
Może by jakieś małe wyścigi, manewry, tor przeszkód, jazda na orientację? Nie wiem jak, ale może gdzieś byłyby ku temu warunki.p.s.
W sobotę i niedzielę w Krakowie odbędą się targi "TuningShow". Skoczę zerknąć na pomysły najlepszych (-: -
Widzę, że zlot był interesujący (-:
Taki miał być... <img src="/images/graemlins/devil.gif" alt="" />
Widzisz, Grzesiu: jeśli zapraszam i goszczę u siebie ludzi z całej Polski, czuję się w obowiązku dołożyć wszelkich starań, aby się nie nudzili. <img src="/images/graemlins/OK.GIF" alt="" />Mam kilka pytań.
Chodzi o owo schronisko. O ile wiem, schroniska mają to do siebie, że należy
je opuścić w ciągu dnia, co osobiście uważam za dyskomfort. Czy tak
było?Akurat puławskie schronisko należy chyba do wyjątków <img src="/images/graemlins/gris.gif" alt="" />.
To, o czym piszesz, ma miejsce w wielu placówkach PTSM, które często mają swoją siedzibę w szkołach; gdy przychodzi czas ferii lub wakacji, pomieszczenia szkolne zamieniają się w schronisko, którego dogląda ktoś z administracji. Ten ktoś przychodzi zwykle o 17-stej, otwiera obiekt i wpuszcza ludzi; po nocy siedzi do 10-tej - wszyscy wychodzą, następuje zamknięcie schroniska i opiekun idzie do domu. Puławskie schronisko mieści się we własnym obiekcie, gdzie non-stop jest recepcjonistka i ktoś z obsługi. Przez cały dzień są też panie kucharki. Dlatego nie ma ścisłego obowiązku opuszczania obiektu o oznaczonej porze - można, podobnie jak w hotelu, spokojnie posiedzieć nawet cały dzień.
Wydaje mi się, że kiedyś schronisko przyjmowało wyłącznie grupy młodzieży, przyjeżdżające do Puław na wycieczki; potem trzeba było rozszerzyć ofertę (takie czasy), więc przenocowuje się teraz wszystkich chętnych. Standard jest średni, jak to dla młodzieży - ale obiekt jest zadbany i naprawdę jest całkiem w porządku, a cena przede wszystkim. <img src="/images/graemlins/gris.gif" alt="" />
Dopowiem, że przygotowując zlot znalazłem i odwiedziłem bodajże 29 zajazdów z miejscami noclegowymi, kwater, hoteli, internatów itp.; ostatecznie zdecydowałem się na ten obiekt i nie żałuję.Sugerowałbym w przyszłości kilka prywatnych kwater blisko siebie,
np w górach.To zależy od organizatora jakiegoś "górskiego" zlotu. <img src="/images/graemlins/gris.gif" alt="" />
Najlepiej jest jednak wtedy, gdy wszyscy są w jednym miejscu - łatwiej się skrzyknąć, zwołać itp.Cienko widzę w takiej sytuacji moją skromną osobę. Za jednym razem spożywam
tyle piwa ile Tico benzyny na setkę, po czym jadę na oparach do około
18-tej godziny dnia następnego.Heh... Widzisz, jest tak, że nie mieliśmy problemów z "zanietrzeźwionymi" uczestnikami. Gdy nadszedł wieczór i zebraliśmy się razem (przy grillu lub bez), pogadało się i wypiło nieco, ale bez przesady, żadnych libacyj nie urządzaliśmy. Na pewno nikt nie pił tyle, żeby na drugi dzień nie móc spokojnie siąść za kierownicą. Czasem się zdarza, że ktoś nie jest w najlepszej formie (i wcale nie musi tu chodzić o %%), wtedy po prostu dogaduje się z innymi zlotowiczami i wsiada do samochodu, gdzie jest miejsce... swój zostawiając na parkingu. Normalna sprawa. <img src="/images/graemlins/OK.GIF" alt="" />
Można byłoby zrobić "dzień bez poranka
na drodze publicznej"?No pewnie, że można <img src="/images/graemlins/gris.gif" alt="" />. IMHO wystarczy zaproponować to organizatorowi, wszystko można dogadać... <img src="/images/graemlins/OK.GIF" alt="" /> Ja przynajmniej bym tak zrobił, jeśli padłaby taka propozycja w fazie opracowywania programu.
Kiedy kolejny zlot?
<img src="/images/graemlins/niewiem.gif" alt="" /> Zobaczymy, kto i kiedy zdecyduje się zorganizować.
Aha - aby urządzić zlot, nie trzeba być koniecznie klubowiczem <img src="/images/graemlins/OK.GIF" alt="" />. (Na zlocie można nim zostać... <img src="/images/graemlins/smirk.gif" alt="" />).
Jeżeli masz ochotę i możliwości, bardzo proszę. <img src="/images/graemlins/OK.GIF" alt="" />Może by jakieś małe wyścigi, manewry, tor przeszkód, jazda na orientację?
Takie imprezy są możliwe do zrealizowania, zresztą już bywały na poprzednich zlotach. To tylko kwestia ułożenia programu zlotu.
Nie wiem jak, ale może gdzieś byłyby ku temu warunki.
W moich stronach są, nawet próbowałem załatwić. Niestety nie nadawałem na tych samych falach z właścicielem bezpiecznego terenu, gdzie moglibyśmy pojeździć... chciałem dać panu zarobić, ale pan wolał zedrzeć z nas kasę wraz ze skórą, wobec czego nie zarobił ani złotówki, a teren stał pusty.
Widzisz, Grześ - zloty poszczególnych klubów różnią się diametralnie od siebie. TTT podchodzi inaczej do tej kwestii, swiftowcy preferują jeszcze inny model spędzania czasu... Zloty Klubu Tico zawsze polegały na tym, żeby coś zobaczyć, sporo zwiedzić... Ilość km nie ma dla nas znaczenia <img src="/images/graemlins/gris.gif" alt="" />. Nie zauważyłem, aby naszym zlotowiczom zależało wyłącznie na tym, aby się zjechać, popić i nie ruszać z miejsca <img src="/images/graemlins/hmm.gif" alt="" />. Zresztą... sam zobacz, jak bywało wcześniej: relacje Goliatha z 3 poprzednich zlotów.
-
Ogólnopolski zlot Daewoo Tico DĘBLIN 2008 - relacja
Powiem jedno - jestem pod olbrzymim wrażeniem ZLOTU <img src="/images/graemlins/uklon.gif" alt="" /> <img src="/images/graemlins/winner.gif" alt="" />
Wreszcie znalazłem czas, aby całość dokładnie i spokojnie przeczytać i aż dziw, że tyle przeróżnych atrakcji udało się zorganizować i przeprowadzić - naprawdę wielki ukłon w kierunku Leo (organizatora) i samych uczestników <img src="/images/graemlins/526.gif" alt="" /> <img src="/images/graemlins/20.gif" alt="" />
Ja akurat z dwóch podstawowych powodów nie mogłem być: 1. odległość, 2. praca 02.05.Przypomniał mi się Zlot w Srebrnej Górze z 2005 roku, gdzie Darko wspólnie z Larsem również zafundowali wiele atrakcji i chyba nie było ani jednego niezadowolonego zlotowicza.
Tutaj atrakcji było naprawdę dużo i aż nie zdawałem sobie sprawy, że uda się zrealizować cały plan zlotu.Cóż mogę powiedzieć - ciężko będzie zorganizować równie atrakcyjny następny zlot.
Najważniejsze, że nic nie było tu zostawione samo sobie na zasadzie jakoś to będzie. Z doświadczenia wiem, że brak organizacji powoduje chaos, ludzie zaczynają robić co chcą i czasami zaczyna robić się niebezpiecznie.Jak widać, Tico tak naprawdę było pretekstem do wspólnego spotkania się i zobaczenia naprawdę ciekawych rzeczy i miejsc u nas w kraju.
Cały czas jestem pod olbrzymim wrażeniem i jedynie co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu opisu - SUPER ZLOT <img src="/images/graemlins/winner.gif" alt="" />
Wierzę, że w przyszłości będzie zorganizowany tak samo profesjonalnie następny zlot, na którym dopisze większa ilość uczestników <img src="/images/graemlins/waytogo.gif" alt="" />
-
Ogólnopolski zlot Daewoo Tico DĘBLIN 2008 - relacja
1 maja 2008 r. - dzień pierwszy
Zlatywanie się uczestników odbyło się sprawnie. Prawie wszyscy pojawili się z dużym zapasem przed "godziną zero". Mimo, że większości z nas ranek upłynął w trasie i nie wyspaliśmy się tak, jak to w świąteczny dzień przystoi, dominowały pogodne i tryskające entuzjazmem miny. I tak pojawili się:
- Leo, nasz organizator,
- Pszemeg z synem Krzyśkiem,
- Paradox z Juniorem,
- Małgosia i Tomash,
- Dorotka i Voytass,
- Ewa, Ania, Hrynio i Kapsel,
- Asia i Goliath,
- Patrycja i Leszczugd.
Łącznie: 6 Tikusiów, 1 Cheerokee (Voytass'a) i 1 Mondeo (Goliatha).
Przywitaliśmy się, wnieśliśmy "graty", dokonaliśmy niezbędnych formalności, dostaliśmy od Leo materiały (naklejki zlotowe, program imprezy z rozbiciem na dni i godziny oraz 10-stronicowy opis miejsc, w których będziemy - dla tych, co lubią poczytać ). Oznakowaliśmy nasze pojazdy.
O zaplanowanej godzinie wyruszyliśmy do Czarnolasu. Pogoda była wyśmienita. Zwiedziliśmy muzeum Jana Kochanowskiego oraz przyległy park. Niestety, po ulubionej przez poetę lipie zostało już tylko wspomnienie i postawiony w jej miejscu obelisk. Za to całe muzeum, pięknie odnowione, zwiedza się z przyjemnością.
-
Następnie udaliśmy się do Dęblina. Zwiedziliśmy XIX-wieczną Twierdzę, znajdującą się na terenie wojskowym. Naszym przewodnikiem był emerytowany major, przyjaciel Leo'a, który zapoznał nas z historią obiektu, jego funkcją oraz detalami architektonicznymi. Zwiedziliśmy także niewielkie muzeum zawierające przedmioty odkopane na terenie twierdzy i w okolicznych miejscach walk. To była taka... lekcja historii "na żywo".
-
Z Twierdzy, razem z naszym przewodnikiem, pojechaliśmy do Fortu Mierźwiączka. Obiekt jest w rękach prywatnych, jego stan jest średni. Udało nam się jednak wejść do kilku pomieszczeń.
-
Późne popołudnie spędziliśmy w Woli Okrzejskiej, gdzie mieści się Muzeum Henryka Sienkiewicza. Niesamowity klimat stworzony przez zgromadzone eksponaty i opowieści pani przewodnik (żony kustosza) obudził duszę artysty w Hryniu, który dał w tym miejscu spontaniczny koncert na oryginalnym, 170-letnim, sienkiewiczowskim fortepianie, przy czym powalił nas na kolana niesamowitą interpretacją utworu "Wlazł kotek na płotek" . Podziwiać tu należy cierpliwość kustosza i jego żony, którzy nie pogonili nas z muzeum...
Oczywiście żartom kolegów nie było końca . Niestety, właśnie nastąpił koniec ładnej pogody - zaczął siąpić deszcz, który towarzyszył nam aż do ostatniego dnia zlotu.Wróciliśmy z Woli Okrzejskiej do schroniska, w którym nocowaliśmy. Wieczorem - obiadokolacja, chwila odpoczynku, a po zmroku grill pod wierzbą płaczącą (tak narodziła nam się nowa, świecka tradycja - tradycyjny grill w tradycyjnym deszczu ). Później piwko i dyskusje na korytarzowych kanapach w budynku schroniska.
-
2 maja 2008 r. - dzień drugi
Poranna zbiórka przy samochodach nie obyła się bez niespodzianek. Okazało się, że impreza u naszych sąsiadów w schronisku (grupa starszych ludzi z Konina) przekroczyła nieco granice rozsądku. Ktoś zrzucił z balkonu (raczej przypadkowo) donicę z kwiatami i parę niedopalonych papierosów na samochody. Na szczęście obyło się bez uszkodzeń. Po próbie ustalenia winnych i obmyciu Hryniowego tico ruszyliśmy do Dęblina.
W Dęblinie weszliśmy na teren "Szkoły Orląt". W biurze przepustek czekali już zwerbowani przez Leo: Jarek (uczeń OLL, kandydat na pilota) oraz pewien młody, przystojny porucznik (już pilot z pewnym stażem). Odpowiadali na wszystkie nasze pytania związane z OLL i WSOSP oraz z lotnictwem. W ich towarzystwie zwiedziliśmy Salę Tradycji WSOSP, modelarnię i izbę pamięci Liceum Lotniczego, "wystawkę" samolotów i śmigłowców oraz jeden z hangarów, po czym obeszliśmy teren jednostki. Niestety, pogoda nie pozwoliła nam na odbycie przelotów nad Dęblinem. Smutni z tego powodu opuściliśmy teren Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych, mając nadzieję na poprawę pogody i loty w dniu jutrzejszym.
Pozostała w nas jednak duma z polskiego lotnictwa - wizyta w "Szkole Orląt" umożliwiła "dotknięcie" lotniczej i wojskowej tradycji. Spore wrażenie zrobił na nas także pięknie utrzymany garnizon.Kolejnym odwiedzonym przez nas miejscem była Kozłówka. Spotkaliśmy Ziele - klubowicza ze "starej gwardii"; dojechał tu z Lublina, aby się z nami zobaczyć. Całą grupą (oprócz Leo, który bywał tu nieraz) zwiedziliśmy Pałac Zamoyskich. Udało nam się przetestować cierpliwość naszej pani przewodnik, wielokrotnie włączając liczne alarmy strzegące zgromadzonych w pałacu eksponatów. Pani zdała test cierpliwości wyśmienicie, lecz system alarmowy zdawał się być na skraju wyczerpania. Po zwiedzeniu pałacu udaliśmy się do kaplicy, a następnie - już w mniejszych grupach - do parku oraz niewielkiej powozowni i galerii sztuki socrealizmu. Na koniec Krzyśkowi udało się zdenerwować chodzącego przed pałacem pawia, który zaprezentował się w pełnej krasie.
-
Po powrocie do schroniska, obiadokolacji i zakupach udaliśmy się do obserwatorium astronomicznego Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii w Puławach. Niestety, pogoda popsuła nam szyki i uniemożliwiła obserwację nieba przez teleskop. Wysłuchaliśmy za to opowieści sympatycznego gospodarza obserwatorium o jego podróżach związanych z astronomią, o obiektach i zjawiskach w kosmosie oraz o wykorzystywaniu przeróżnych materiałów do budowy kopuły obserwatorium. Pan opowiedział także, z czego miłośnicy astronomii potrafią zbudować dobry teleskop (okazuje się, że nawet silniczek od programatora pralki, napęd wycieraczek samochodowych, a także różne inne części samochodowe znajdą tu swoje zastosowanie). Obejrzeliśmy wystawę zdjęć znajdującą się w budynku. Mieliśmy także okazję ujrzenia z tarasu obserwatorium panoramy miasta o zmroku.
Dzień zakończył się rozmowami przy piwku oraz powiększeniem grona Klubowiczów.
-
3 maja 2008 r. - dzień trzeci
Planowany dnia poprzedniego poranny wyjazd do Kazimierza Dolnego nad Wisłą został opóźniony ze względu na obfity deszcz. Ranek upłynął na sączeniu kawy, napojów energetycznych oraz szkoleniu z gaźnika. Szkolenie przeprowadził Pszemeg w oparciu o przywiezione przez siebie "eksponaty", które zostały rozebrane w celu dogłębnej analizy. Lekcję dopełniły cenne uwagi Paradox'a związane z jego doświadczeniami.
Okazuje się, że nasze gaźniki to naprawdę zmyślne urządzenia i potwierdza się reguła mówiąca o tym, że bez uzasadnionej potrzeby lepiej łapek tu nie wpychać.Po szkoleniu, mimo niesprzyjającej aury, postanowiliśmy zrealizować plan przewidziany na ten dzień. Dołączyli do nas Staszek (kolega Tomasha, przebywający akurat w tych okolicach - został z nami do końca zlotu) oraz Adamuspolakus. Wybraliśmy się do Kazimierza Dolnego. Po przejechaniu kolumną przez miasto i przeprawie błotnej (po części zmotoryzowanej, po części pieszej) dotarliśmy na wzniesienie, z którego rozciągał się widok na dolinę Wisły, Męćmierz i Janowiec. Nie obyło się bez ubłocenia garderoby i bolidów oraz solidnego zmoknięcia. Następnie zjechaliśmy na parking bliżej centrum miasta. Tu dołączył do nas Raf.
Wobec deszczowej aury, w Kazimierzu podzieliliśmy się na mniejsze grupy o różnie sprecyzowanych celach, z których skrajne to: dach nad głową i jadło albo zwiedzanie. Silna grupa pod wezwaniem Leo zobaczyła Mały i Duży Rynek, wdrapała się na wzgórze zamkowe, dotarła do przystani rzecznej i weszła do wąwozu Korzeniowy Dół (gdzie Leo znalazł kluczyki od forda... a zaraz później znaleźliśmy forda, do którego te kluczyki pasowały ). -
Po zbiórce, która miała miejsce o ustalonej godzinie, udaliśmy się do Janowca, przemierzając Wisłę promem. Na szczęście przestało padać, więc tamtejszy zamek oraz park mogliśmy zwiedzić bez parasoli.
Leo przez cały dzień telefonował do znajomego pilota z aeroklubu, żywiąc w nas nadzieję na poprawę pogody (kazał nam zaufać przeznaczeniu ). Niestety, aura nie była dla nas łaskawa - wszystkie loty były zawieszone ze względu na złe warunki atmosferyczne... Tak więc trzeci dzień zlotu zakończył się tradycyjnym grillem w tradycyjnym deszczu i rozmowami o: życiu, zlotach, samochodach, schlastaniu gumala i zmaciczeniu maski...
-
4 maja 2008 r. - dzień czwarty
Z samego rana autor tego tekstu (Leszczugd) i Patrycja pożegnali się ze zlotowiczami, aby wyruszyć w drogę powrotną - wszak droga do domu liczy grubo ponad 500 km... Ostatni dzień zlotu znamy więc z relacji Leo.
O godz. 9 uczestnicy naszej imprezy udali się... na drugi koniec parkingu pod naszym schroniskiem, gdzie mieści się regionalne Muzeum Oświatowe (co prawda zamierzaliśmy tam podjechać, czyli przesunąć auta o parę metrów, ale w końcu postanowiliśmy zażyć nieco ruchu ). Opiekunka muzeum z pasją opowiadała o rozwoju szkolnictwa w Puławach i okolicy oraz o zasługach Czartoryskich dla miejscowej oświaty.Po wyjściu z muzeum mieliśmy zamiar udać się na spacer do parku, aż tu nagle dzwoni telefon Leo... znajomy pilot stwierdza, że pogoda zrobiła się "lotna" i pyta, kiedy możemy przyjechać! Szybka decyzja: pakujemy się w ciągu kilku minut i szybko jedziemy do Dęblina. Jeszcze tylko przejście piechotą kilkaset metrów do wojskowego lotniska, i... jest! Lśniący biało-niebieski Jak-12 już czeka na nas pod hangarem. Pierwsze trzy osoby zajmują miejsce w samolocie, pilot odpala silnik i kołuje na start... Niesamowita przygoda - wielu z nas po raz pierwszy odbyło lot małym samolotem, w którym czuje się wszystko - nierówne lotnisko podczas kołowania, każdy zakręt, każdy manewr... To nie to samo, co lot dużym "pasażerem".
Odczucia były różne; Hrynio (największy "drifciarz" - wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi ) oświadczył, że więcej nie da się wsadzić do samolotu - czuje się pewniej za kierownicą Tico . Wszystkim jednak bardzo podobała się ta przygoda - szczególnie "górki" wykonywane przez uśmiechniętego pilota . Okazuje się, że piszczeć potrafią nie tylko panie...
Jak się potem przekonaliśmy, udało nam się polatać dosłownie w ostatniej chwili; pół godziny po opuszczeniu przez nas lotniska zaczął znów siąpić deszcz...Ale zdążyliśmy się jeszcze pożegnać i wykonać kilka pamiątkowych zdjęć. Koniec zlotu...
Ciekawe, gdzie następny?Tekst: Leszczugd; 4.dzień-Leo
Zdjęcia: Leszczugd, Tomash, VoytassPS. Na koniec trochę statystyki:
- w trakcie zlotu przejechaliśmy ok. 350 km (nie licząc drogi z i do domu);
- koszt pobytu i wszystkich atrakcji dla ucznia/studenta: ok. 145 zł, dla osoby dorosłej: ok. 170 zł; koszt nie obejmuje śniadań, piwka i kiełbaski na grilla;
- wrażenia ze wspólnego spotkania - bezcenne. Oby więcej takich...