Na przykład wymieniłem silnik miesiąc po zakupie samochodu
Jakiego? (rocznik/model)
(był skatowany i czymś zalany, więc
sprawiał wrażenie sprawnego na początku), a w trakcie składania okazało się że wymiany
wymaga też chłodnica i sprzęgło. Nie długo później w trzech ratach wymieniłem cały wydech.
Potem (nie jestem w 100% pewien czy słusznie) wymieniłem przewody, rozdzielacz, sondę i
świece. Następnie (przeciągnąłem to jak tylko się dało) poszło zawieszenie: hałasowały
łożyska, ciekły amortyzatory i ostatnio doszły do tego sprężyny (przy nierównościach nie
miałem przyczepności). Większość części kupiłem jako nowe zamienniki i łącznie z robocizną,
wszystkimi regulacjami i wymianami eksploatacyjnymi przekroczyłem 20.000zł. Ile to by było
przy częściach oryginalnych?
Ostatnio zniekształciłem tylnią część zawieszenia (dużo za duża prędkość na zakręcie), więc nie
robie nic więcej, ale nawet pomijając wypadek, powinienem przeprowadzić pełną konserwacje i
wymianę skorodowanych części, na 100% w całości wymienić hamulce, nie wiem czy nie czas na
pompę paliwa, itd, itd...
Jeszcze raz powtarzam: nie mówie o łataniu samochodu najniższym możliwym kosztem, na tyle żeby
się dało jeździć, jak to polacy mają w zwyczaju, tylko o utrzymaniu go w 100% sprawności i
tu prawdopodobnie nie możemy się dogadać.
Kupiłeś ruinę i współczuję Ci.
Nie rozciągaj zwyczaju kupowania samochodów w takim stanie na wszystkie przypadki.
Podam Ci kontrprzykład:
Ja w zeszłym roku w kwietniu kupiłem samochód rocznik 1995 (ROVER 620). Na dzień dobry wymieniłem rozrząd, olej, świece, przewody, kopułkę, palec, wszystkie filtry i płyny eksploatacyjne. Do wymiany ze względu na usterkę był tylko aparat zapłonowy.
W aucie do dnia dzisiejszego popsuły się 2 rzeczy: antena elektryczna (ktoś kiedyś grzebał przy niej, bo wąż odprowadzający wodę był zagięty do góry...) oraz żarówka podświetlająca panel sterowania szybami elektrycznymi (bo stara była).