Naprawiać w ASO czy w zwykłym warsztacie?
-
Wolę jednak ASO. Czas to pieniądz, a przez kilka dni bez samochodu musiałbym wydać więcej na taksówki niż dokładam do teoretycznie droższego serwisu. Tak to umawiam się na konkretną godzinę, drobiazgi robią od ręki, a przy dłuższych tematach dostaję na kilka dni zastępczaka. Auto zostawiam tylko na tyle ile technologicznie wymaga robota. Sytuacja, że stoi kilka dni na placu bo mechanik nie ma czasu, mimo, że wcześniej sam się na ten termin umówił jest dla mnie nie do pomyślenia. To już nie ta epoka. Kojarzycie scenę z filmu "Nie lubię poniedziałku" gdy mechanik tłumaczy klientowi czemu inny jest obsługiwany zaraz po przyjeździe, a on czeka już kilka tygodni?
-
Wolę jednak ASO.
Czas to pieniądz, a przez kilka dni bez samochodu musiałbym wydać więcej na taksówki
niż dokładam do teoretycznie droższego serwisu. Tak to umawiam się na konkretną
godzinę, drobiazgi robią od ręki, a przy dłuższych tematach dostaję na kilka dni
zastępczaka. Auto zostawiam tylko na tyle ile technologicznie wymaga robota.
Sytuacja, że stoi kilka dni na placu bo mechanik nie ma czasu, mimo, że wcześniej
sam się na ten termin umówił jest dla mnie nie do pomyślenia. To już nie ta epoka.
Kojarzycie scenę z filmu "Nie lubię poniedziałku" gdy mechanik tłumaczy klientowi
czemu inny jest obsługiwany zaraz po przyjeździe, a on czeka już kilka tygodni?Miałem ostatnio styczność z ASO i zgadzam się z tymi słowami w 100%, jednak trzeba przeliczyć czy auto w pewnym wieku opłaca się serwisować w ASO
-
Wolę jednak ASO.
Najdłuższy przestój bez powodu (pomijając powtarzające się wizyty z tą samą awarią - to już można było w tygodniach policzyć - a i tak sam na końcu naprawiłem, bo w ASO nie mieli pojęcia, jak się do sprawy zabrać) miałem w ASO Iveco (problem z ABS - trzeba było zlutować jeden kabelek, oraz z czujnikami cofania - trzeba było wyczyścić kostkę - panowie 9 razy podpinali samochód do komputera i sugerowali kłopot z szyną CAN, bo EDC nie widziało sterownika czujników - z prostej przyczyny... nie ma tam osobnego sterownika czujników, obsługiwane są bezpośrednio przez EDC), kolejny w ASO Hyundaia... Citroena nigdy nie naprawili na gwarancji - zaraz po niej żądali czterocyfrowej kwoty za usunięcie usterki uniemożliwiającej kontynuowanie jazdy (wcześniej było wszystko OK i zgodne z normami producenta).
Metoda na zatrzymanie auta jest zawsze bardzo prosta - auto się rozgrzebuje tak, żeby nie dało się go zabrać do innego warsztatu.
Fakt, że w ASO samochody nie są naprawiane, tylko wymieniane są podzespoły aż się trafi nie przeszkadza może dopóki auto jest na gwarancji, ale jeżeli np. ASO chce na wszelki wypadek wymienić 4 półosie napędowe sugerując uszkodzony pierścień ABS (a pomysł wymiany popierając spękaną osłoną jednego przegubu "i tak wnet panu polecą przeguby"), a uszkodzony okazuje się jeden czujnik, to już akcja na pograniczu kryminalnym.
Problem polega na tym, że miałem do czynienia z kilkoma ASO każdej z marek, którymi jeździłem: Hyundaia, Iveco, Renault, Citroena, Seata, Daewoo i nigdzie naprawa nie była przeprowadzana zgodnie ze sztuką (połamane spinki wyrywanych na siłę elementów wyposażenia, brak śrub i nakrętek po montażu nowych części, złe wystrojenie i regulacje itp. itd.) a kosztorysy liczone były według serwisówek, czyli tak, jakby naprawa była przeprowadzona solidnie.
Poza pomysłem wymiany czterech półosi były różne kwiatki - wystawienie faktury na niewykonane usługi (nieprzeprowadzona wymiana oleju w napędach itd.), próba wymuszenia zakupu kompletnego lusterka do Mastera (1400 złotych - sama owiewka sprzedawana jako oficjalna część zamienna kosztuje 100 złotych - w ASO najpierw twierdzili, że nie da się kupić samej owiewki, potem tłumaczyli, że przecież jakby nie sprzedawali drogich części, to by zbankrutowali), totalnie spartolona naprawa blacharsko - lakiernicza (do dzisiaj wychodzą różne kwiatki), wystawienie faktury na nową osłonę pod silnikiem (zaskoczenie przy odbiorze - osłonę widać od przodu auta - była brudna!!! - okazało się, że nie została wymieniona, lecz przykręcona blachowkrętem do auta od spodu - na fakturze był prawie 1000 złotych do zapłacenia!), nigdy niewymieniany filtr przeciwpyłkowy, który co roku był na fakturze, odmowa wykonania napraw w okresie gwarancyjnym (mityczny już przełącznik świateł / kierunkowskazów) - tuż po końcu gwarancji auto nie przeszło w tym samym miejscu przeglądu technicznego ze względu na rozlatujący się przełącznik - zaproponowano wymianę za ponad 3500 złotych), próba wciśnięcia nowej pompy ABS (prawie 10 tysięcy złotych!!!) podczas gdy uszkodzony był jeden z kabli wiązki itp. itd. Przeglądy gwarancyjne i pogwarancyjne aut flotowych to też żart - koledze dwukrotnie (w tym samym warsztacie...) olej wymieniono jedynie na fakturze, do tego raz wymieniono również klocki i tarcze hamulcowe bez zdejmowania kół (pozostały równomiernie zabrudzone i przypięte opaskami kołpaki... - tłumaczenie - "oj przepraszam... pomyliły nam się samochody - widocznie w innym wymieniliśmy") - fakt, że części te były wymienione (faktycznie - były) 10 tysięcy km wcześniej nie przeszkodził kierownikowi zmiany przedstawić "straszny" stan hamulców i zagrożenia z tym związane w sposób predestynujący go do gry w teatrze dramatycznym...
Takie życie - w ASO nikt za nic nie odpowiada - pan w ładnym garniturku przyjmuje samochód, inny pan w innym ładnym garniturku go wydaje, w międzyczasie jeden rozgrzebie auto i zmiana mu się kończy, więc rzuca wszystko i idzie do domu, potem przychodzi następny i niechętnie kończy po kimś rozgrzebaną robotę. Na koniec wystawia się fakturę na usługi wykonane lub nie, klient płaci i łudzi się, że jeżeli ASO, to na pewno dobrze i profesjonalnie.
-
Zgłaszałeś te przypadki do centrali danej marki? Niektóre z nich wręcz podpadają pod KK (oszustwo), inne to skrajna niekompetencja.
-
Owszem. Brak reakcji. Jedynie jakiś ziomek z HMP napisał, że "się zajmą sprawą" i na tym się skończyło. Ja już nie miałem czasu ani ochoty kopać się z koniem. Jakby nie patrzeć - nienaprawione auta były już potem naprawione (trudno jeździć autem bez ABS albo bez czujników cofania, skoro jest to na pokładzie a naprawa zajmuje 20 minut...), część rzeczy jest nieweryfikowalna - przecież nikt nie napisał, że nie wymieni obudowy lusterka, bo lusterko jest droższe i ma większy zarobek, albo nie udowodni się, że wbrew twierdzeniu ASO dźwigienka nie rozpadła się wczoraj, tylko ładnych kilka miesięcy temu...
Ogólnie rzecz biorąc wiem dokąd nie jeździć i nie kryję tego przed nikim
Zauważyłem, że trzeba teraz na każdym kroku uważać, żeby nie dać się okraść (nie stosuję innego określenia - to jest właściwe - to nie są pojedyncze pomyłki, tylko IMHO zorganizowany system).
Przykład z innej branży - ubezpieczeń. Mam polisę mieszkania wraz z OC, NNW itp. w Generali. Pakiet ubezpieczeń ma jakiś tam numer, jest do niego przypisany numer konta, jest w polisie rozpiska rat z terminami, podany jest ten numer konta, na który mają wpływać wpłaty. TU też niby w porządku - zbliża się druga rata - przychodzi do domu druczek, opłacam drugą ratę przez internet i wydaje się, że wszystko jest OK, całość polisy powinna być już opłacona.
Miesiąc później otrzymuję pismo, że nie wpłynęła druga rata, polisa zerwana itp. itd. chyba, że w ciągu 3 dni opłacę ratę, dołączony do tego kwitek na pocztę itp. Sprawdzam w necie - faktycznie brak wpłaty na konto podane w ostatniej korespondencji, więc migiem deklaruję przelew, mam już kliknąć "zapłać" i nagle hmm... sprawdźmy polisę... Sprawdzam - na polisie jest zupełnie inny numer konta, sama polisa ma inny numer, okazuje się też, że drugą ratę zapłaciłem jak najbardziej w terminie. Dzwonię na infolinię Generali. Zblazowany, chamski konsultant prawie krzyczy na mnie, że mam obowiązek zapłacić a potem reklamację mogę składać i jeżeli zostanie rozpatrzona pozytywnie, to CHYBA mi oddadzą pieniądze, ale raczej przeznaczą je na automatyczne przedłużenie polisy na kolejny rokPiszę więc pismo (oczywiste jest, że nie płacę trzeciej z dwóch raty...) - proszę o wyjaśnienie rozbieżności numerów polisy, numerów konta, zasadności przysłania takiej korespondencji i o poinformowanie mnie jakie środki zapobiegawcze będą zastosowane, aby w przyszłości nie dochodziło do takich sytuacji. Wyjaśniam też w piśmie w jaki sposób postępowanie TU wyczerpuje znamiona czynu zabronionego, ściganego z urzędu po zawiadomieniu... Odpowiedź brzmi "środki zaksięgowane poprawnie, pozdrawiam" . Ponawiam pytanie - nikt nie odpowiada.
-
Niestety, podzielam zdanie Volcana co do ASO.
Nie będę tu opisywał moich "przygód" z nimi, bo to nie miejsce na to. Wspomnę tylko, że miałem parokrotnie do czynienia dawno temu z ASO DU pod Puławami oraz przez ostatnie 5 lat z ASO Renault w Lublinie. Patałachy, olewusy (cytuję kolegę z innego forum), wymieniacze - nie fachowcy. Nikogo nic nie obchodzi; ważne jest tylko to, jak skutecznie wydoić klienta. A gdy widać czarno na białym ich niewiedzę lub brak kompetencji, zwalają winę na wszystko inne i robią wszystko, aby się pozbyć kłopotliwego klienta. I to nie jest jedynie moje zdanie; niezadowolonych jest znacznie więcej, niż chwalących.
NIGDY WIĘCEJ.
Jeśli jeszcze gwarancja nowego samochodu trzyma, warto tam jeździć na przeglądy, żeby w razie kłopotów z tej gwarancji skorzystać. Po gwarancji - odradzam.
Co do skarg... Niestety, ASO są w większości (jeśli nie wszystkie) zakładami franszyzowymi. To bardzo mocno wpływa na wpływ centrali na dane ASO. Zresztą... centrala tez ma klienta głęboko gdzieś, jeśli ten już kupił nowy samochód.Nie wiem, Drzonca - może trafiłeś na rzeczywiście dobry zakład ASO. Ja takiego nie znam.
-
Co do skarg...
Niestety, ASO są w większości (jeśli nie wszystkie) zakładami franszyzowymi. To
bardzo mocno wpływa na wpływ centrali na dane ASO.Właśnie dzięki franszyzie centrala ma spory wpływ, bo w skrajnych przypadkach może zagrozić cofnięciem autoryzacji. Oczywiście pojedyncze skargi z błahych powodów będą zignorowane, bo nigdy nie wiadomo czy dany klient to nie jakiś pieniacz, ale liczne skargi w poważnych przypadkach jakie opisywał Volcan to co innego.
Zresztą... centrala tez ma
klienta głęboko gdzieś, jeśli ten już kupił nowy samochód.Myślę, że zależy to od reputacji marki. W Toyocie były np. przypadki wymiany silnika na koszt TMP w Corolkach zużywających nadmiernie dużo oleju nawet parę lat po gwarancji. Oczywiście, wada silnika była ewidentna, ale po gwarancji spokojnie mogli spuścić klienta na drzewo. W Suzuki parę lat temu ogłosili akcję przywoławczą i gratisowo wymieniali amortyzatory w kilkunastoletnich Swiftach. Oczywiście, niby to ich obowiązek w przypadku wadliwego, stwarzającego niebezpieczeństwo produktu, ale jednak amortyzator to część zużywająca się podczas eksploatacji i akcja przywoławcza dla kilkunastoletnich samochodów to jednak ukłon w stronę klienta. Takie działania właśnie budują reputację marki, bo jeśli klient kupuje nowy samochód nie po to by go sprzedać po kilku latach, ale by nim jeździć dłużej to dobry serwis jest bardzo istotny.
Nie wiem, Drzonca -
może trafiłeś na rzeczywiście dobry zakład ASO. Ja takiego nie znam.Swoją przygodę z motoryzacją zacząłem od Fiata 126p. Jak to nastoletni maluch psuł się na potęgę i odwiedziłem większość mechaników w okolicy. Problemy z traktowaniem klienta były notoryczne.
Terminowość - to co pisaliście: umawiam się, przyjeżdżam, uzgadniam że będzie zrobione za kilka godzin, a potem auto stoi nieruszone na placu dwa dni bo przyjechał koleś lepszym samochodem, więc jest ważniejszy.
Brak kontaktu - umawiam się, że jak będzie samochód gotowy to mechanik zadzwoni, ja żebym nie dzwonił bo i tak jak jest w kanale to nie odbiera, ja przez trzy dni jeżdżę taksówkami czekając na telefon, w końcu sam dzwonię i dowiaduję się że "dawno zrobiony, czeka na odbiór od dwóch dni", albo co gorsza "nie, jednak go nie zrobimy, proszę odebrać nienaprawiony". Albo np. przy odbiorze dowiaduję się, że zrobił co miał zrobić, ale przy okazji zauważył, że wymiany wymaga jeszcze inna rzecz, która miał już rozkręconą. Nie zadzwonił jednak od razu, żebym uzgodnił wymianę przy okazji, oszczędzając na robociźnie, tylko skręcił z powrotem na starych zużytych częściach.
Wieczne problemy z częściami - mechanik mówi co mu jest potrzebne i żebym kupił we własnym zakresie bo on nie ma czasu. Ok, jeżdżę jak głupi po motoryzacyjnych i kupuję. Potem mechanik rozkręca mi pół samochodu i przypomina mu się, że jeszcze jednego drobiazgu potrzebuje i żebym po niego podjechał. On nie pojedzie bo nie ma czasu, a w ogóle żebym się pośpieszył bo on tego potrzebuje na już i jak zaraz nie będzie to auto rozkręcone postoi sobie tydzień, bo on potem nie ma czasu. Fajnie, tylko właśnie rozkręcił mi samochód i czym mam pojechać? Ok, zaciskam zęby, dzwonię po taksówkę, przywożę ten kluczowy element. Przy odbiorze auta dowiaduję się jednak, że połowa rzeczy, które kupiłem, w tym ta właśnie rzekomo niezbędna to jednak się nie przydały i żebym je oddał w sklepie. Dobra, bogatszy o to doświadczenie zacząłem przy kolejnych naprawach nalegać, by to mechanik kupił części. Okazało się, że to polega na tym, że dopiero jak rozkręci samochód i ma w ręce uszkodzoną część to zamawia nową, mam więc zapewniony tydzień bez samochodu, albo i dwa jak ktoś się pomyli przy zamawianiu i pierwsza zamówiona część nie pasuje. Następnie zostaję za byle drobiazg dostępny w motoryzacyjnym na rogu skasowany tak, jakby szło to umyślnym posłańcem prosto z fabryki. Potem pojawiają się jeszcze problemy z jakością części (np. okładzina odklejająca się od szczęki po kilkunastu kilometrach), ale to przecież już nie wina mechanika, że wziął najtańszy zamiennik, a skasował mnie za najdroższy. Oczywiście mechanika nie obchodzi, że świeżo wymieniona część wyzionęła ducha, muszę kupić nową i jeszcze raz zapłacić za robociznę, a wadliwą część mam reklamować we własnym zakresie. A w ogóle to on nie pamięta, żeby cokolwiek i kiedykolwiek wymieniał w tym samochodzie, a już na pewno nie tydzień wcześniej. Nie mam rachunku więc nie mam dowodu, że on coś robił i mam spadać na drzewo. Pomijam, że rachunku nie mam, bo jak wcześniej zacząłem coś o nim przebąkiwać podczas odbioru samochodu to mechanik patrząc wzrokiem jakbym mu zabił matkę zażądał podwójnej stawki...
Koszty - umawiam się na jakąś cenę. Uzgadniam, że jak wyjdzie coś nowego to mechanik zadzwoni i uzgodni. Nie dzwoni, a przy odbiorze dowiaduję się jednak, że mam zapłacić dużo więcej, bo np. wymienił coś, co inny mechanik wymieniał miesiąc wcześniej. Albo nic więcej nie wymieniał, ale i tak ja mam zapłacić więcej, bo wcześniej on źle oszacował koszty.
Ogólnie masakra. Na temat fachowości wykonanych napraw nie będę się wypowiadał, bo wtedy na tym w ogóle się nie znałem ale sądząc po powracających awariach z fachowością pewnie też nie było najlepiej. Potem kupiłem Tico i zacząłem jeździć do ASO. Nagle poczułem się jak król. Dzwonię, umawiam się na termin. Nie wydzwaniam jak głupi przez pół dnia, bo mechanik przy robocie nie odbiera, tylko dzwonię raz i uzgadniam termin z gościem przy biurku. Przyjeżdżam, auto od razu trafia na podnośnik. Nie na plac i za dwa dni na kanał, tylko od razu. Podczas naprawy nie stoję na wygwizdowie słuchając niewybrednych komentarzy mechanika na temat wszystkich poprzednich fachowców, którzy kiedykolwiek robili coś przy tym samochodzie, śrub, które zawsze się zapiekają, części, które produkują coraz gorsze i w ogóle czemu ja jeżdżę tym truchłem zmuszając pana mechanika do wysiłku fizycznego i intelektualnego za tak skromne wynagrodzenie, że jemu się to nie opłaca. Siedzę na fotelu, popijam kawkę i patrzę przez szybę na halę gdzie naprawiają mój samochód. Mówię wam, poczułem się jak król i z tego poczucia nie wyrwały mnie nieco większe koszty. Potem kupiłem Corollę i poznałem ASO Toyoty. Traktowanie klienta jeszcze lepsze. Ceny oryginalnych części wyższe, ale wcześniej już nauczyłem się, że tani zamiennik zazwyczaj oznacza wkrótce konieczność ponownej naprawy, więc lepiej dopłacić i mieć część nową, oryginalną, fabryczną. Robocizna droższa, ale w normie, a jeśli starszym autem regularnie przyjeżdżasz do ASO to dostajesz spore rabaty i już nie jest tak drogo. Na fachowość nie narzekam. Podejście do klienta wzorowe. Jak coś pójdzie nie tak, to nie przerzucają problemu na mnie. Kilka lat temu w Corolce po stłuczce wymieniałem chłodnicę klimatyzacji. De facto robił to zakład blacharski - podwykonawca ASO. Po pół roku okazało się, że klima nie chłodzi. Nabicie czynnikiem z barwnikiem na koszt ASO, po potwierdzeniu, że przyczyną nieszczelności jest właśnie nowa chłodnica bezproblemowa wymiana i ponowne nabicie - oczywiście za darmo i z przeprosinami. Ostatnio montowałem w Aurisie ogrzewanie postojowe - okazało się, że nowy piec przyszedł popsuty. Ok, zdarza się. Robota przeciągnęła się więc nie z ich winy o dwa dni, cały czas za darmo jeździłem zastępczakiem, a w ramach rekompensaty dostałem spory rabat i gratisy. Po paru miesiącach korzystania z ogrzewania okazało się, że zazwyczaj działa, ale czasem nie wiadomo czemu się nie włącza. Przyjechałem, posprawdzali i stwierdzili, że sami tego nie ogarną. Zero ściemniania, wprost przyznali się, że wg nich niby wszystko ok, ale nie mają zbyt dużego doświadczenia z ogrzewaniem postojowym w tym modelu, bo mało kto to montuje. W moim imieniu zadzwonili do innego warsztatu z autoryzacją Eberspachera i uzgodnili, że przyjadę. Jechałem tam zastanawiając się co dalej, jeśli problem wynika z usterki części to ok, to obejmuje gwarancja, ale jeśli powodem są błędy podczas montażu, to przecież będę musiał zapłacić za poprawki. Okazało się, że faktycznie coś przy montażu było spaprane, ale nic za naprawę nie płacę, ASO uzgodniło z tym drugim warsztatem, że rozliczą się miedzy sobą.
O moim ASO Suzuki też mam równie dobre zdanie, jak o ASO Toyoty. Może kwestia marek, może konkretnych zakładów na jakie trafiłem. Dzięki temu wiem jednak, że kolejne samochody jakie kupię to przypuszczalnie będzie właśnie Toyota albo Suzuki. -
konkretnych zakładów na jakie trafiłem
Dokładnie to Każdy warsztat to ludzie. U mnie w warsztacie, który ma sprzętu więcej, niż niejedno ASO, "swojego" blacharza itp. itd. auto umawia się na konkretną godzinę, konkretnego dnia, na auto czeka wielkie pudło części (wszystko, co do czego są wątpliwości - np. konkretny model filtra itp. itd. - jest dublowane tak, żeby auto nie zostało, bo zabrakło podkładki itp.), mają też zastępcze samochody (nie korzystałem nigdy - nie potrzebowałem). Niby nie bawią się w tuning, ale jednak bez problemu zamontowali mi bullbar, za kilka dni auto idzie na montaż tempomatu (w sumie prosta sprawa - wymiana koła kierownicy i pociągnięcie 4 przewodów między istniejącymi kostkami).
ASO DU w Katowicach dało mi raz Matiza za Matiza, przy czym mój został rozkręcony, usiłowano postawić mnie przed faktem dokonanym (tj. zrzucono bez powodu głowicę i usiłowano wymusić na mnie remont silnika - auto trafiło na sznurku po pęknięciu przewodu i utracie płynu chłodzącego - silnik bez płynu nie pracował nawet minuty - po złożeniu - bez żadnego remontu - jeździłem tym samochodem jeszcze prawie 100 tysięcy km, zanim faktycznie zrobiłem remont silnika) i wymusić ponad 3 tysiące złotych za niepotrzebny remont silnika...
Na drugi dzień chcieli mi zabrać zastępczaka i wydać moje rozkręcone auto (lub obciążyć kosztami za demontaż i montaż...), gdy odmówiłem zapłaty za niezamówioną usługę oraz oddania zastępczego bez uprzedniego wydania mi mojego auta grozili policją itp. itd., potem grali "dobrego wujka" proponując rozłożenie kosztu rozbebeszenia auta na raty (oczywiście nie zapłaciłem za to ani grosza). Od pewnego czasu jest to ASO Seata i też nasłuchałem się ciekawych opowieści od użytkowników tej marki...
Dla odmiany - ASO DU (obecnie KIA) w Rzeszowie naprawiło mi kilkukrotnie auto bardzo tanio i ekspresowo - i to zarówno Matiza (za czasów DU), jak i Santa Fe (już jako KIA - przy czym poprawiali fuszerkę po ASO Hyundaia ul. Rejtana).
Na tych dwóch ostatnich przykładach widać, jak bardzo postępowanie warsztatu jest niezależne od tego, jaką markę naprawia i jakiej marki ma autoryzację.
-
Właśnie dzięki
franszyzie centrala ma spory wpływ, bo w skrajnych przypadkach może zagrozić
cofnięciem autoryzacji.Tak? Zakład ten nie jest własnością Renault, które dało sam szyld. W związku z tym Renault nie poczuwa się do odpowiedzialności w zasadzie za nic.
Cofnięcie autoryzacji oznacza w tym przypadku wykasowanie jedynego ASO na pół województwa: poza Lublinem jest jeszcze jedno ASO w Zamościu.
Czy firmie francuskiej opłaca się rezygnacja?Moim zdaniem sprawę zabija brak konkurencji w jednym, choć dużym mieście. Gdyby istniała bodajże jedna firma konkurencyjna, byłoby inaczej. No, kiedyś konkurencja taka była... ale się skończyła.
Oczywiście pojedyncze skargi z błahych powodów będą
zignorowane, bo nigdy nie wiadomo czy dany klient to nie jakiś pieniacz, ale liczne
skargi w poważnych przypadkach jakie opisywał Volcan to co innego.Z jednej strony - masz rację, z drugiej... W moim przypadku pisałem o Dacii, produkowanej i serwisowanej przez koncern francuski, ale jakby nie patrzeć - marka tańsza. Gdybym kupił nie Dustera, ale trzy razy droższego Koleosa, być może inne byłoby podejście Renault oraz ASO... tak mi się wydaje.
Pamiętam z forum Dacia Klub Polska chociażby wpisy właścicieli zostawiających swoje auto do naprawy w ASO Renault i wychodzących z zakładu o własnych nogach, bo: "użytkownikom Dacii samochód zastępczy się nie należy".
Cały czas mam wrażenie, że firma ma w nosie pojedynczych klientów z autami tańszej "siostry". Dba zaś o floty (z tego są dopiero zyski) oraz o bogatego klienta. I wiedzie jej się nieźle - teraz się mocno rozbudowują...Myślę, że zależy to od reputacji marki.
Bardzo możliwe. No i na pewno od samego warsztatu, jego właściciela i ludzi tam pracujących.
Tak się składa, że sam zajmowałem się samochodami od dzieciństwa i jakieś pojęcie o nich mam, więc nie dam sobie wcisnąć byle jakiego kitu. To kilkakrotnie powodowało niechęć do mnie panów z ASO.
Gdy w okresie gwarancyjnym nic się w tico nie psuło, należało tylko robić zwykłe przeglądy, było OK. Ale szlag mnie trafił, gdy pewnego razu oddając autko wyraźnie poprosiłem o niewymienianie oleju w skrzyni biegów, bo ten był wymieniony 10 kkm temu (w tym samym ASO, zgodnie z sugestią mechanika), po czym po godzinie przylazł do mnie na poczekalnię "spec" mówiąc, że nie przywiozłem oleju, więc nie ma czego wlać do skrzyni. A "stary" (po 10 kkm) olej już zlał do beczki... Na dodatek w zakładzie (ASO!) nie mieli oleju przekładniowego, więc musiałem okazją wracać do miasta, szukać po sklepach odpowiedniego oleju (dość drogiego) i przywieźć go do warsztatu...
Po 40 kkm kolejny przegląd, tym razem z wymianą płynu chłodniczego. Autko odebrane, przejechałem jeszcze 60 km. Drugiego dnia rano po 2 km dziwny zapach i para spod maski - okazało się, że po spuszczeniu starego płynu nie zakręcono wczoraj opaski na chłodnicy - jakoś to się trzymało jednego dnia, potem wąż spadł i płyn wyleciał. Na szczęście nie zatarłem silnika. Telefon do ASO, chcieli, aby mnie ktoś do nich przyholował - stanowczo zażądałem lawety. No i przyjechała, wioząc moje półtoraroczne autko z powrotem do warsztatu, dzień po przeglądzie...
NIGDY, serwisując sam auta, nie wiozłem samochodu na lawecie ani nie potrzebowałem holowania. Trzeba było nowego autka, gwarancji i opieki "profesjonalnego" ASO, żeby przejechać się lawetą...
ASO Renault widziało mojego dustera tylko 3 razy podczas obowiązkowych przeglądów gwarancyjnych. Gdy zgłosiłem niewielki problem (drganie drążka skrzyni biegów przy hamowaniu silnikiem na dwóch biegach - pierdoła, ale dla mnie słyszalna i nieco denerwująca), dwóch mechaników zmagało się z usterką przez dwie godziny - bez efektów. Gdy sam poszukałem w necie informacji na ten temat (sprawa regulacji linek wybierających biegi), usłyszałem, że niemożliwe, bo linek się nie reguluje. Dopiero gdy wskazałem im konkretne ASO w Warszawie, gdzie potrafią te linki regulować i usunąć usterkę, obiecali się skontaktować... Następnym razem okazało się, że jednak regulować się da - i zrobili. Ale czy to ja mam wskazywać specjalistom, mechanikom autoryzowanego warsztatu tej marki, co, gdzie i jak?
Samochód ma ponad 4 lata, gwarancja się skończyła. W lutym byłem akurat w Lublinie, gdy w trakcie jazdy zaświeciła się kontrolka CHECK ENGINE i nie gasła. Silnik pracował normalnie, nie zauważyłem jakichś anomalii. Szybka decyzja: pojechałem do ASO, gdzie podpięto auto pod komputer i zdiagnozowano usterkę pierwszej sondy lambda - pracowała normalnie, ale potrafiła się "zawiesić", podając ciągle jedną wartość napięcia. Wymieniono sondę na nową: 730 zł (130 zł za podpięcie do kompa - wg mnie skandal; 50 zł robocizna - 10 min. pracy; 550 zł nowa sonda - potem sprawdziłem, w IC taka sama kosztuje 380 zł). Wszystko było w porządku przez 2 tygodnie i 400 km, potem kontrolka ta znowu się zaświeciła i nie gasła; silnik pracował dobrze, ale żółta kontrolka wkurza. Oczywiście postanowiłem wrócić do ASO, skoro zostawiłem tam sporo kasy, a po 400 km problem powrócił. Istnieje możliwość, że miałem po prostu pecha - fabryczna sonda padła, a druga jest po prostu usterkowa od nowości - jednak jest na nią gwarancja, więc niech kombinują. Postanowiłem, że na pewno jednak nie zapłacę tam ani złotówki więcej, jeśli będą chcieli wymieniać na "widzimisię" pół silnika. Pojechałem; panowie zdziwieni, twierdzą, że przed 3-ma tygodniami koniecznie trzeba było wymienić górną sondę - bo taki błąd się wyświetlił. Teraz błąd był ten sam, jednak nie byli skorzy do ponownej wymiany... a sonda oczywiście pracowała sobie radośnie i jak najbardziej prawidłowo, co było widoczne po podpięciu CLIP-a. Nie wiedzą, co się dzieje. Krótka piłka: "winna jest pewnie instalacja LPG" (no, na pewno, bo nie montowana fabrycznie ani przez zakład powiązany z ASO ). Nic nie dało tłumaczenie, że od listopada, gdy ceny benzyny spadły, jeżdżę wyłącznie na benzynie, mierząc spalanie i kalibrując zamontowany własnoręcznie dodatkowy komputer. Na LPG kłopotów z kontrolką nie było, pojawiły się dopiero przy noPb. Polecenie: "pozbyć się wpływu instalki gazowej - wywalić wszystko z samochodu, bo pewnie wtryskiwacz leje gazem, to wtedy się samo naprawi albo będą szukać". Moje sugestie dotyczące ewentualnego "lania" przez wtryskiwacz benzynowy nie znalazły uznania. Żadnych pomysłów, co może być przyczyną - ani nie wspomnieli o możliwej nieszczelności kolektora wydechowego, nie wpadli też na to, że może po prostu brak jest gdzieś kontaktu elektrycznego. Odniosłem wrażenie, że chętnie pozbyliby się mnie wreszcie. Wykasowano błąd i na moją prośbę zaimplementowano nowszy, nieco poprawiony soft komputera wtrysku. I tak właśnie zakończyłem moją przygodę z tym zakładem. Wszystko było grzecznie, kulturalnie, bez wykłócania się, jednak nie podoba mi się to, co widzę (co się dzieje względem organizacji pracy) w warsztacie - ogólnie potwierdza się to wszystko, co pisali na forum DKP inni użytkownicy Dacii (dzięki tym wpisom nie spuszczałem tam nigdy oka z własnego samochodu, gdy dotykał go "specjalista", nie mówiąc o zostawieniu auta); nie akceptuję też zdzierstwa, podobnie, jak niekompetencji. Liczyłem na doświadczenie i związaną z nim refleksję, jeśli coś idzie "nie tak", a spotkałem się z najprostszym działaniem: wymienić część, za którą klient zapłaci, a jeśli problem nie zniknął - to nie wiadomo, co jest, niech spada. Więcej tam nie pojadę, bo nie ma po co. Zresztą... przyznaję szczerze, że nawet nie kupiłbym tam auta przed czterema laty, gdyby nie sama osoba pewnego sprzedawcy, człowieka miłego, fachowego, kontaktowego i przychylnego klientowi. Już tam nie pracuje. Jakoś się nie dziwię.
Po wyjeździe z hali od razu zadzwoniłem do mojego "gazownika", który stwierdził, że po wymianie sondy i zmianie softu powinienem pojawić się u niego. Po godzinie zjawiłem się - instalator obejrzał silnik, podpiął komputer i przejechał się samochodem. Stwierdził, że nie ma żadnego problemu z instalacją gazową i nie widzi jej wpływu na pojawiającą się kontrolkę CHECK ENGINE. Powiedział, że sugerowany przez mechanika z ASO niekontrolowany wypływ LPG przez wtryskiwacz gazowy nie powodowałby takiego efektu, za to miałbym problemy z rozruchem silnika (których nie mam). Instalacja jest nowa, ma "przebieg" 10 kkm. Zalecił jazdę na gazie , na którym silnik bardziej miękko i elastycznie pracuje (racja).
Po zdarciu przez ASO dużej kwoty za podpięcie do kompa, idąc za radami kolegów z innego forum nabyłem drogą kupna wtyczkę Vgate na bluetootha do gniazda OBD. Za całe 80 zł - nieco więcej niż połowa jednego podpięcia kompa w ASO Renault... Teraz mogę zrobić to samo, co oni - podejrzeć błąd, parametry pracy silnika, wykasować błędy... tym razem za darmo. No i już się sprzęt przydał; po kolejnych 400 km jazdy na benzynie było to samo. Błąd skasowałem, na razie jeżdżę, w chwili wolnej sam dobiorę się do kolektora - wtyczki już sprawdziłem, wyglądają dobrze.Swoją przygodę z
motoryzacją zacząłem od Fiata 126p. Jak to nastoletni maluch psuł się na potęgę i
odwiedziłem większość mechaników w okolicy. Problemy z traktowaniem klienta były
notoryczne.No, tutaj nie mam do świadczenia - jak pisałem, sam naprawiałem swoje samochody. Trochę z zamiłowania, trochę z oszczędności, a trochę... kierując się opiniami innych ludzi o niesolidności większości mechaników.
Dwa razy korzystałem, mając samarę, z dobrego, polecanego, ale i drogiego zakładu. Potem trafiłem na mechanika z ASO DU w mojej miejscowości - solidnego, znającego specyfikę autka i niedrogiego. Przez parę lat miał kolejki chętnych, trzeba było czekać nawet tydzień na możliwość odstawienia auta do niego. Robił dobrze, nie oszukiwał, sam ściągał części, konsultując wcześniej ze mną telefonicznie ich ceny (co i za ile ma zamówić). Ale ostatnio coś mu odbiło na punkcie cen za robociznę; zrobił spółkę, powiększył zakład, zatrudnił ludzi... i plac opustoszał - zrobiło się po prostu drogo. W związku z tym postanowiłem, że mając dwa samochody mogę sobie pozwolić na czasowy przestój jednego, więc jednak sam będę grzebał przy ticu - pojadę do mechanika tylko na regulacje LPG, gdzie jest potrzebny analizator.
Tak więc szczęśliwie udało mi się uniknąć pseudomechaników prywatnych. Za to takich w ASO - nie...O moim ASO Suzuki
też mam równie dobre zdanie, jak o ASO Toyoty. Może kwestia marek, może konkretnych
zakładów na jakie trafiłem. Dzięki temu wiem jednak, że kolejne samochody jakie
kupię to przypuszczalnie będzie właśnie Toyota albo Suzuki.Rozumiem i popieram.