Prawo jazdy bez egzaminu...
-
No i proszę, kolejny "ciekawy" pomysł na to jak zrobić prawko specjalnie się nie przemęczając...
Zapraszam do lektury:
http://www.poboczem.pl/naszym-zdaniem/news-prawo-jazdy-bez-egzaminu-to-niestety-mozliwe,nId,437015 -
A ja Ci powiem, że aż tak nie chciałbym się męczyć.
To, co czytam, że ktoś inwestuje w kurs i jazdy doszkalające 5000 zł to jakaś paranoja.
Kiedy zdawałem prawo jazdy (2000r.) dużo się mówiło o linijkach, uwalaniu za cokolwiek.
Fakt, dużo się mówiło i... tyle.
Do egzaminu podchodziłem 2-krotnie i wiem doskonale, jakie błędy popełniłem na pierwszym egzaminie. Nie brałem żadnych dodatkowych jazd i za drugim razem zdałem bez problemu.W mojej grupie na 12 osób zdających bodajże tylko 2 zdały w tym ja i jeszcze jedna dziewczyna.
Ja widziałem jazdy wszystkich z tej grupy na placu (zdawałem plac jako pierwszy, więc musiałem potem czekać aż cała reszta skończy manewrowanie na placu) i z przerażeniem widziałem, co Ci ludzie robili. Jednych zjadała trema, inni mieli ogromne braki w wyszkoleniu. Jednej osobie auto gasło na potęgę, innej łuk do tyłu nie wychodził. Ktoś tam pod górkę nie mógł z ręcznego ruszyć.Miałem okazję "doszkalać" żonę 4-ry lata później. Po zdanym egzaminie (za pierwszym razem)
po prostu żonie dałem kluczyki do ręki i usiadłem na prawym fotelu auta.
Jechała dokładnie tym samym modelem samochodu co na kursie i na egzaminie.
Dziś sama mówi, że kurs jej niczego nie nauczył i dziwi się, że zdała egzamin za pierwszym
podejściem. Widocznie czegoś tam się w przyszłej "kierownicy" dopatrzył się egzaminator, bądź dziewczyna nie robiła aż tak rażących błędów jak inni.Dość tego, że po zdaniu prawka problemem było wszystko. Od dziwnych nawyków co do poruszania się po jezdni (nie pilnowanie linii pasa ruchu, trzymanie się prawej strony na granicy krawężnika), poprzez stres przy ruszaniu (kangurki, duszenie silnika, przegazowywanie bez powodu, jazda na półsprzęgle) na nieogarnianiu znaków drogowych kończąc.
Gdy zaczynał się stres, kończyło się jakiekolwiek zdrowe myślenie. Zaczynała się panika i robienie naprawdę dziwacznych manewrów.Pierwsze co zrobiłem, to kazałem jej... nauczyć się ruszać z miejsca.
Zrobiła ten manewr... bo ja wiem... 20 razy... aż wreszcie "załapała" jak należy ruszać, kiedy sprzęgło zaczyna "brać" jak to wyczuć pod lewą stopą i jak manewrować gazem by silnik nie wył a auto ruszało bez kangura. Tylko że w trakcie tego stałem obok, mówiłem co robi źle, jak poczuć sprzęgło, jak ono drży pod stopą i... załapała szybciutko (po 20 minutach może?).
Potem poprosiłem o ruszenie ostre ale takie żeby nie zdusić silnika i nie piszczeć a jednocześnie nie dopuścić do wycia silnika.
To zajęło kolejne 20 minut i ... odrobinę smrodu z podgrzanego sprzęgła.
I po godzinie w mojej opinii była gotowa do jeżdżenia po mieście.
Od tej pory żadne ruszenie jej nie stresowało, nie paliła sprzęgła, nie dusiła silnika.
Znalazła swoją dynamikę ruszania jaka jej odpowiadała.
Dalej to była bajka.Można powiedzieć, że co robił instruktor w ciągu tych 30 godzin jazdy? Ile razy zamiast wytłumaczyć JAK to zrobić prawidłowo "pomagał" swoimi pedałami ruszyć z miejsca?
Gdyby poświęcić początkową godzinę jazdy na ćwiczenie ruszania to każda chwila potem oznaczałaby tylko doskonalenie poprawnie wykonywanego manewru ruszenia i automatyzowanie go. A tak było powtarzanie w kółko tych samych błędów bez rozumienia co wychodzi nie tak.Uważam, że dałoby się nauczyć człowieka w 30 godzin kursu podstaw, żeby egzamin zdał, tylko każdy z etapów musi być zakończony sukcesem. Jak kursant po zakończeniu kursu ma problemy z ruszaniem autem, to... się po prostu nic nie nauczył i koniec.
Dodam tylko, że w 2000r. do wyjeżdżenia w trakcie kursu było 20h.
Niby teraz jest 10h więcej ale czy to pomogło ludziom? Niewiele.Zostać instruktorem nauki jazdy jest relatywnie prosto. I... trafiają tam ludzie, którzy tym zawodem w ogóle nie powinni się zajmować. To tyle. A na egzaminie jest tylko punktowanie banalnych błędów jakie egzaminowanym się zdarzają z powodu braków w wyszkoleniu.
-
W ciągu kilkudziesięciu godzin na kursie to można się nauczyć co najwyżej obsługi samochodu, ale jeździć to kierowca zaczyna po przejechaniu paru tysięcy km w różnych warunkach (gołoledź, zamieć, mgła, stłuczki itp.).
-
Jednakowoż podstaw da się nauczyć. Ja miałem instruktora, który zlewał pracę i głównie byłem zajęty ćwiczeniem manewrów, jak instruktor łaził po sklepach - fakt, nauczyłem się tego idealnie, ale po mieście jeździłem jak łajza. Po zdanym PJ kupiłem kilka godzin jazd z prawdziwym instruktorem, który przypatrywał mi się i komentował, co robię źle i jak powinienem poprawić swoją technikę jazdy. Po przejechaniu kilkuset tysięcy km spokorniałem i już mi się nie wydaje, że jeżdżę dobrze - po prostu próbuje upłynnić ruch nie robiąc wrednych manewrów na drodze...