Suzek zrobił mi dziś niemiłego "psikusa". :(
Jako, że miałem wstawić go dziś do tego gościa od skrzyń i przy okazji wymienić ten "pieruński" rozrusznik to wyrwałem się z pracy pół godziny wcześniej, bo gość miał być w warsztacie tylko do 17-tej, a ja musiałem dojechać z pracy do domu i z domu do niego. Do domu dotarłem z dość dobrym czasem, bo ok. 16:05, więc szybko wskoczyłem do chałupy, zostawiłem co niepotrzebne, złapałem kluczyki od Suzka i jazda na dwór. Podszedłem chcąc wyłączyć alarm i już wtedy "zapaliła" mi się lampka ostrzegawcza, bo nie było żadnego sygnału (ani dźwiękowego, ani świetlnego jak to zwykle bywa). Otworzyłem drzwi przekręcam kluczyk, a tam ikonki ledwo świecą, lampka podobnie. Przekręcam kluczyk i nic (w sumie nic odkrywczego!). No to jazda z powrotem do chałupy po kluczyki od auta służbowego i będziem próbować odpalić po kablach. Podjechałem służbówką do Suzka, podpiąłem kable i po jakiejś chwili próbuję odpalić. Nic. Przegazowałem trochę służbówkę i druga próba. Dalej nic, tylko takie cyknięcie i koniec. Trzecia próba po chwili czekania i kolejnej (nieco dłuższej) przegazówce również zakończona niepowodzeniem. Zadzwoniłem więc do mechanika, że dziś nie dotrę i zabrałem się za wymontowanie aku i jazda do domu. W domu przed podłączeniem go do prostownika sprawdziłem napięcie i było zaledwie 9,97V... Dwa tygodnie temu jeździłem i odpalał normalnie.
Myślicie, że już po akumulatorze?
Podpiąłem go pod prostownik i jak na razie się ładuje. Kiedyś jak akumulator był kaplica to od razu wywalało mi na prostowniku błąd (mam taki z inteligentnym ładowaniem), a teraz nic.
Akumulator to Yuasa zakupiona we wrześniu 2020 roku (pisałem o niej wtedy w tym wątku).