Brawo, pochwalić
Dziękuję, chociaż nie chciałem tego opisywać dla chwały i pochwał. To tylko sytuacja, którą przytaczam, bo jest na 100% autentyczna i byłem jej świadkiem... współuczestniczyłem.
A teraz spójrz na
to z innej strony: niewykluczone, że uchroniłeś gościa od problemu. Założę się, że
zrobiłeś to po raz kolejny, jemu też udało się - po raz kolejny... bo znowu ktoś
pomyślał za niego. Efekt? W kliencie rośnie wiara, że jest niezniszczalny. Co
dalej? Poczyna sobie coraz śmielej - bo tyle razy się udawało, bo nic złego się nie
zdarzyło, bo znów trafi się jakiś "frajer", który ustąpi, ucieknie, albo po prostu
ktoś pomyśli za niego. Ogólnie fajno jest, bo i tak "jakoś to będzie".
Zgodzę się z Tobą, że na takich "niezniszczalnych" nie ma innej rady. Sądząc po reakcji tego konkretnego drajwera chyba osiągnąłem skutek. Po pierwsze dziękował po zdarzeniu. Po drugie... no odniosłem wrażenie po tonie jego głosu, że ... jest z tych myślących.
A gdyby mu strach
zajrzał w oczy, gdyby musiał uciekać po poboczach... coraz częściej dochodzę do
wniosku, że to jedyny sposób na większość takich drajwerów.
Tylko ja nie umiem nie zareagować w takiej sytuacji inaczej. Nie umiem przejść obojętnie.
Gdy widzę co się kroi - reaguję. Nie myślę czy to dobrze czy źle.
Wiesz... w większości wypadków gdy jadę większym a widzę, że ten z tyłu wisi mi na ogonie i się "czai" to daję mu znaki kierunkami lewym czy prawym jak widzę co się przede mną dzieje.
Rzeczywiście jeden ma mnie gdzieś i robi po swojemu. Ten "niezniszczalny" i ufny na 100% mocy swojego samochodu prze do przodu. Trudno, temu nie pomogę. Co najwyżej przyhamuję ciut i ustąpię pola o ile warunki na to pozwalają. Taki obowiązek w końcu nakłada na mnie KRD.
Większość jednak reaguje na takie zachowanie i... czekają na sygnał prawym kierunkiem.
Potem zwykle dziękują awaryjnymi bądź "lewo - prawo" kierunkami.
Ten Tobie
podziękował, trzech innych miałoby Cię gdzieś. Czy jesteś pewien, że osiągnąłeś
odpowiedni "efekt wychowawczy"? Że potem każdy zastanowi się przed kolejnym takim
manewrem, że nie wyprzedza się, jeżeli nie widać, co jest z przodu? Wątpię.
Częściej odpowiednia dawka stresu i potu na własnych plecach zmusza do przemyślanych
działań.
Podyskutujmy w tym kierunku.
Wiesz, może to jest tak, że bardziej robię to dla siebie, żeby potem nie budzić się zlany potem i wracać myślą do sytuacji, że mogłem zrobić COŚ a nie zrobiłem NIC.
Mnie to nie kosztowało wiele (w tej konkretnej sytuacji).
To nie tak, że jestem świętoszkiem. Mnie też wkurzają kierowcy jeżdżący mocno poniżej normy prędkości dla określonych warunków. Czasem też przesadzam z prędkością, gdy jest ku temu okazja, ale ... może to dziwnie zabrzmi... gdy wracam z trasy... marzę, żeby dojechać do domu cały i zdrowy... na mnie to działa perfekcyjnie... nieraz noga z gazu...
Ile razy było tak, że wykonałem jakiś manewr i chwilkę potem myśl... oho... to już było za ostro... chill out.
Przede wszystkim staram się myśleć o innych uczestnikach drogi pozytywnie. Każdemu może się zdarzyć wpadka... i to trzeba wybaczać. Bardzo nie lubię zakapiorstwa na drodze, jeśli wiesz o czym myślę i ... nic nie da uczenie ludzi na siłę. Zrobią swoje w przekonaniu 100% racji i jeszcze będą mieli pretensje.
Tyle, że coraz
bardziej zaczyna się klarować podział na drodze - na "frajerów" i "kozaków". Bo ci
pierwsi coraz częściej ustępują, a ci drudzy na tym korzystają utwierdzając się w
wierze o swojej "sile".
Nie postrzegam tego aż tak biało/czarno. Ja robię swoje. Jeśli trafiam na drodze na kozaka, trudno, niech kozaczy... im dalej ode mnie tym lepiej. Widziałem może 2 przypadki, gdzie kozaczenie skończyło się na rozbiciu auta. Raz w Warszawie... raz na trasie.
Jeśli trafiam na "frajera"... to przypominam sobie, że jak zrobiłem prawko i poraz pierwszy w deszczu jesienią jechałem trasą międzynarodową, to też jechałem 70km/h bo... bałem się i wręcz drogi przed sobą nie widziałem oślepiany światłami aut z naprzeciwka.
Ja to w ogóle staram się pamiętać o swoich wpadkach z okresu zdobywania drogowego doświadczenia i wybaczać je innym.